Svatováclavský Pivovar

07:00

Spacerując przez zabytkowe centrum Ołomuńca z łatwością natknąć się można na Svatováclavský Pivovar, czyli Browar Św. Wacława. I tak tuż obok Rynku Republiki, przy którym stoi Muzeum Historii Narodowej w Ołomuńcu, nieopodal Uniwersytetu Palackiego w Ołomuńcu znajduje się drugi odwiedzony przeze mnie niedawno browar w tym morawskim mieście. Co ciekawe na fasadzie wspomnianego muzeum znajduje się ruchoma rzeźba (instalacja) słynnego artysty Davida Černego. To wiszący i poruszający się złodziej, który z cennym łupem ucieka z instytucji. No ale za dużo tej kultury, chodźmy na piwo. Warto dotrwać do końca, bo jest tam duże zaskoczenie natury towarzyskiej.

 
Choć położony w pięknej części miasta, pełnej zabytków, eleganckich kamienic i klimatycznych zaułków sam browar mieści się w jednej z najbardziej bezpłciowych kamienic w okolicy. Ma 4 piętra, delikatne tylko zdobienia i front koloru zaschniętego cementu. Ponad oknami pierwszego piętra najduje się metalowy napis informujący, że są tu browar i piwne łaźnie. No jest jeszcze potykacz. Jest zadbana i elegancka równie jak nijaka. Najpierw wchodzi się na przeciętną klatkę schodową, a potem przez drzwi wyglądające jak wejście do wspólnego kibla w familoku na Nikiszu. To prawie koniec zaskoczeń...

Po starciu z ekstremalnym minimalizmem na zewnątrz przychodzą dwa kolejne starcia. Jedno natury estetycznej - dotyczy wystroju lokalu, drugie psychicznej - związanej z jakością piwa i zjawiskiem dysonansu. Wnętrze wygląda jak klasyczna czeska gospoda i nie jest to w tym wypadku szczególny komplement. To neutralny opis wnętrza browaru, w którym część ścian ma kolor rozgotowanej parówki wieprzowej, a część to zielony kojarzący się z dojrzałym chmielem. Do tego dochodzą losowo zastosowane wzory umieszczone na nich wałkiem dekoracyjnym. Przypominają mi domek mojej prababci w Sosnowcu na początku lat 90. Oczywiście lekko przesadzam, ale momentami miałem wrażenie, że wnętrze projektował Stevie Wonder.

Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Są nimi niedbale czy może "artystycznie" powieszone stare reklamy piwa, rycerz stojący przed barem (może to właśnie książę Wacław, w sumie wygląda jakby miał te tysiąc lat), trąbka oraz wydające się być losowo rozmieszczone rozmaite figurki i obrazki. Nie miałem wątpliwości, że znajduję się w czeskim lokalu.

Na szczęście odbiór wnętrza ratuje umieszczona centralnie miedziana kadź warzelna. Reszta browaru jest ukryta przed odwiedzającymi, jak to zresztą często bywa w czeskich pivovarach. Poza tym klasyczne ciemne stoliki i krzesła oraz serwety zaskakująco dobrze wpisujące się w tę stylistykę. Obsługa jest częściowo niekumata, w sensie widać, że to ich wakacyjna praca. Poza tym, jak ktoś nie chce zrozumieć, to nie zrozumie. Na szczęście była kelnerka, która chciała i przynosiła nam piwo dość szybko.

Nie chciałbym, by wyszło z tego jakieś większe marudzenie, bo piwo było zajebiście dobre. A to jest właśnie najważniejsze. Momentalnie zapomniałem o estetycznych niedociągnięciach. Vasek 10° to absolutnie rewelacyjna desitka, ale Tmave pivo pana Bruna 13° totalnie wyrywa z laczków. Jest turbo kremowe i smakuje jak kawa zbożowa pomieszana z kapucziną, a jednocześnie jest wytrawne. Coś wspaniałego. Wydaje mi się, że można tak na zmianę pić te piwa cały dzień.

W stałej ofercie jest jeszcze Dvanactka, piwo pszeniczne i piwo wiśniowe. Ktoś z ekipy zamówił i do stołu przyszło piwo z wciepniętymi do środka wiśniami. Tak, wiśniami. Lepsze to niż sok, to oczywiste, ale to zaskakujące. Było jeszcze piwo Citronowe w ramach piw specjalnych, ale żodyn nie podjął rękawicy.

Wiem, że się namarudziłem, ale Svatováclavský Pivovar to miejsce bardzo sympatyczne bez żadnego nadęcia i pretensji. Rewelacyjne piwo broni się samo, a i jedzenie jest zacne, co sprawdziłem poprzednim razem. Serdecznie polecam Wam to miejsce jak i cały Ołomuniec, a tymczasem zapraszam na kolejną niewielką podróż w czasie. Ostatnie zdjęcie może zaskakiwać, bo spotkanie był zupełnie przypadkowe.

To oczywiście zdjęcia z 2018 roku, kiedy spędziłem w Ołomuńcu kilka dni na Erasmusie.

No i bardzo niespodziewane spotkanie z blogerami - Masonem i jego żoną Żabą w Piwie. Pozdrawiam Was serdecznie! O ile dobrze pamiętam wracali wtedy z wyjazdu do Wiednia i nawet zabrali mojego kolegę Łukasza ze sobą do Raciborza, bo nagle musiał wracać do siebie.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy