Pierwsza przygoda z norweskim browarnictwem była dla mnie nieudana. Kiedy przyjrzeć się temu obiektywnie, to były jednak dwa "pierwsze lepsze" piwa z półki marketu. W ten sam sposób można by się zrazić do piwowarstwa w każdym kraju. Właśnie dlatego, kiedy Katarzyna wybierała się do Norwegii, moja prośba była jasna - im ciemniejsze piwo tym lepiej. Dostałem imperial stouta, imperial portera oraz ciemnego koźlaka. Dwa pierwsze przepyszne, koźlak "tylko" pyszny.
Z alkoholem w Norwegii nie jest różowo. Każdy o zawartości powyżej 4,75% alkoholu jest sprzedawany wyłącznie w państwowych sklepach monopolowych, a tych na całą wielką Norwegię jest ponoć ok 250. Poza tym taki alkohol obłożony jest podatkami jak towary luksusowe. W przeliczeniu z korony, 10 euro za piwo to nie tragedia. Szczególnie biorąc pod uwagę zarobki wikingów.
Nøgne Ø Imperial Stout
Historycznie piwo w stylu imperial stout było warzone w Londynie i przeznaczone na carski dwór w Rosji. Cechowało się podwyższoną zawartością alkoholu (9-10%) oraz dodatkowym chmieleniem, które przedłuży trwałość trunku i pozwalały na trwający tygodniami transport morski. Imperial stout zwany jest też racji kraju, który był głównym odbiorcą Russian Stout'em. Prosta etykieta browaru z Grimstad bardzo przypadła mi do gustu - zresztą etykiety wszystkich ich piw są utrzymane w tej samej konwencji. Czytelne i estetyczne.
Zawartość ekstraktu w tym piwie to 23%, a alkoholu ma aż 9%. Robi więc to co powinien - rozgrzewa tak, że na policzkach pojawiły mi się rumieńce, a palce na klawiaturze plątały się jakbym wykonywał suitę Czajkowskiego. Piwo jest genialne w smaku. W zapachu bez wątpienia wyczujesz alkohol, ale być może też i zioła. Smak to poezja - gorzkie, chmielowe, czekoladowo-palone, ziołowe. To jedno z tych piw, za którym można postawić mocno świecącą żarówkę, a nawet mały promyk nie przedostanie się przez nie na drugą stronę. Jest jak czarna dziura, która swym ciężarem przyciąga nawet światło. Zdecydowanie zakrzywiło też czas - sączyłem je ponad godzinę zachwycając się każdym łykiem. To piwo swym ciężarem gatunkowym nie przyciągnie każdego, ale mnie zdecydowanie tak.
Ægir Natt Imperial Porter
Na etykiecie wita nas uśmiechnięty Aegir, a całość utrzymana jest w konwencji średniowiecznych grabieży. Aegir to mitologiczny olbrzym, władca mórz i oceanów, niszczyciel okrętów (taki nordycki neptun/posejdon - zależy, które mity są Ci bliższe). To piwo to imperial porter, który zwany też jest strong porterem. Jeśli zastanawiasz się drogi czytelniku, w jaki sposób już mocny porter może być jeszcze strong, to nie zastanawiaj się. Musiało być mocniejsze w tym samym celu, co opisany wyżej RIS (russian imperial stout). Ten ma 10% alcu i miażdży. Ale nie tylko zawartością, ale też głębią smaku. Gorzka czekolada, kawa, słodycz karmelu, wędzonka, jakieś dziwne owoce (wiśnie? śliwki? - te ostatnie kojarzą mi się suszone, wigilijne). Mniam!
Borg Bokkøl
To - jak sama nazwa wskazuje (tym którzy są biegli w języku Mordoru) - koźlak. Na dodatek ciemny. W przypadku tego stylu piwa oznacza to barwę od ciemnej miedzi do ciemnego brązu. W tym przypadku mamy do czynienia z kolorem mocnej herbaty, co pięknie widać przez jakże paskudną białą butelkę. Smak nie zaskakuje tak jak poprzednie dwa piwa, ale stoi na wysokim koźlakowym poziomie. Tu goryczka jest delikatniejsza, jest lekko palone. Lekko owocowe. Wszystkie te "lekko" to oczywiście moja zryta przez mocne belgijskie piwa, koźlaki dubeltowe i portery perspektywa. Spokojnie mogę to piwo polecić każdemu, kto chce spróbować czegoś innego będąc akurat w Norwegii.
Wszystkie piwa mi smakowały, ale wrócę do nich pewnie dopiero wtedy, gdy będę obrzydliwie bogaty. Imperial porter kosztował bowiem 100 koron norweskich, czyli 50 zł. Tyle w temacie.