Wybierając się w maju w Bieszczady nie zastanawiałem się mocno nad tym, jakie piwo ze sobą wziąć. W magicznym pudle czekały na mnie dwa zestawy piw nowych, jeszcze przeze mnie nie próbowanych i właśnie te siedem butelek wpakowałem do plecaka kosztem butelki z wodą i sandałów. Nie ukrywam, że o mocniejsze drżenie serca przyprawiały mnie szczególnie piwa ze Słodowego Dworu, całkiem nowego mikrobrowaru. Butelki wyraźnie rzuciły mi się w oczy za sprawą swoich etykiet, które swoją stylistyką przypominają secesyjne grafiki Alfonsa Muchy.
Całkiem niedawno pisałem o dwóch nowych piwach ze świętochłowickiego Browaru Reden, nie minęło wiele czasu i znów dwa nowe piwa z Redenu, tym razem chorzowskiego. Oba niespodziewanie przywiozła mi Piwna Zwrotnica, zmuszając mnie do prędkiego ogarnięcia domostwa, wciągnięcia gaci itd. Piszę o tym dlatego, że etykiety piw zaprojektował Kacper, znacznie brzydsza połówka Zwrotnicy. W moje spragnione łapy wpadł więc coffe milk stout oraz imperial india pale ale.
Ten przydługawy tytuł nie od razu zrodził się w mojej głowie. Po wielu wyjazdach ze znajomymi - starszymi znajomymi, nowszymi znajomymi, jednorazowymi znajomymi - doszło do mnie, że większość tych osób niezmiennie dziwi się na widok tego, co miewam w plecaku. I wcale nie chodzi mi o piwo.
Piwo w górach to rzecz na tyle powszechna, że wielkie zdziwienie może zbudzić napis w schronisku, że "tu piwa nie sprzedajemy", bo i to się zdarza. Piwo w górach zastępuje sok z gumijagód, jest niczym nektar bogów, niczym olej napędowy dla niezniszczalnego diesla.
foto pożyczone z http://www.klubmaczki.pl |
Dziś mam na myśli otoczkę picia piwa. Nie tak dawno temu nawet w górach było dla mnie jedynie uzupełnieniem kalorii w trakcie zimowego zdobywania Skrzycznego. Na szczęście człowiek zmiennym jest i także w górach piwo przestało być dla mnie bezrefleksyjnym towarzyszem wycieczki. Dla mnie piwo pełni tę samą rolę co wino w eucharystii. W górach bowiem staje się rzeczą świętą.
Po raz kolejny nazbierałem piw, z których trudno mi było zrobić sensowne serie, więc - śladem wielkich - tworzę sześciopak. Miał być siedmio-, ale ta wynaturzona forma sama doprowadziła do zagubienia się jednego z wpisów i wszystko jest po staremu. Gdyby trzymać się szkolnej skali ocen, to mamy cały ich przekrój w tym wpisie. Jest więc jedna szóstka, jedna piątka, jedna czwóra, jedna trója, jest mierny i jeden dla mnie niedostateczny.
Aby było się trudniej połapać nie idę po kolei, ale mogę po kolei wymienić browary, które załapały się do sześciopaka - Kraftwerk, Szałpiw, Browar na Jurze, Birbant, Raduga i Sto Mostów. Serdecznie zapraszam!
Aby było się trudniej połapać nie idę po kolei, ale mogę po kolei wymienić browary, które załapały się do sześciopaka - Kraftwerk, Szałpiw, Browar na Jurze, Birbant, Raduga i Sto Mostów. Serdecznie zapraszam!
Fabryka Piwa to inicjatywa kontraktowa, której pomysłodawcami są Wojciech Warzyszyński i Marcin Krzystanek. Siedzibą firmy jest Częstochowa i tam właśnie w założeniu ma powstać całkiem nowy browar. Póki co piwo warzone jest w Szczyrzycu (Beskid Wyspowy), w minibrowarze Marysia. Jest to bardzo mały restauracyjny browar o wybiciu 5 hl. Fabryka Piwa rzuciła na wciąż nienasycony rynek od razu cztery piwa. Można powiedzieć, że dla każdego coś miłego. Dla miłośników klasyki - foreign extra stout oraz doppelbock, dla miłośników umiarkowanej nowej fali - american wheat, a dla rewolucjonistów oczywiście american india pale ale. Chyba dobry start, nie?
Na dobry początek najbardziej klasyczny z nowofalowych stylów. Hoppy Hour to właśnie AIPA. Chmielowa Godzina ma bursztynową barwę i jest całkowicie klarowna, a brudnobiała piana na niej dosyć trwała. Aromat jest bardzo ładny, ale w moim odczuciu stanowczo zbyt lekki. Owoce egzotyczne, takie jak ananas i nektarynka, pachną przyjemniej, gdy są bardziej wyraźne. Piwo jest średnio pełne (plus) i raczej nisko wysycone (plus). W smaku dominuje jednak słodycz o landrynkowym charakterze (minus). Są to landrynki owocowe, ale jednak słodycz jest nieco przytłaczająca. Fabryka Piwa chwali się goryczą na poziomie 60 IBU i w rzeczy samej to czuć, ale choć krótka, to mocno łodygowa i niezbyt mi tu pasuje. Hoppy Hour z jednej strony wchodzi gładko, lecz równocześnie zalega w paszczy. Mam nadzieję, że Fabryka nakręci swój zegar, bo więcej aromatu i smaku nie zaszkodziłoby temu piwu.
Kolejnym piwem spenetrowałem Głębię Kosmosu. My God, it's full of black! Sparafrazowałbym słynną kwestię Davida Bowmana z Odysei Kosmicznej 2001, która jest jednym z największych dzieł filmowych wszech czasów. Piwo jest najzwyczajniej czarne. Po co drążyć? Deep Space ucieszył mnie bardzo mocnym zapachem palonego ziarna. Płynąłem przez niego niczym astronauta przez próżnię. Jest bardzo aksamitny. W smaku ten foreign extra stout jest intensywnie palony i wzbogacony o nutę waniliową. To piwo to palony kop w dupę - i bardzo dobrze, bo jest przepyszne!
Bok Bok to porwanie się na styl, który - wbrew modom - bardzo lubię i był dla mnie swoistą drogą do zmiany własnych piwnych nawyków. Doppelbock, czyli koźlak dubeltowy, to styl, który cieszy się sporą estymą w germańskiej tradycji piwowarskiej. Nie jest to żaden airstrike ani atak chmielandosów, ale piwo bardzo mocne i wyraziste. To kolejne bardzo klarowne piwo, tu kolor jest burgundowo-rubinowy. Zapach jest charakterystyczny dla tego stylu - dominuje mocny karmel, wspierają go cukier trzcinowy i skórka chlebowa. Jest zdecydowanie słodowo i przyjemnie. W smaku dochodzą delikatne winogrona i mniej delikatna śliwa, które przy wsparciu nienachalnej alkoholowości rozgrzewają i cieszą przełyk. Bok Bok to piwo bardzo przyjemne.
Summer Memories wypiłem jako ostatnie, bo też najmniej się na nie jarałem. Dla mnie ten styl zaczyna się i kończy na Hey Now z Pracowni i nie wiem, czy jest w stanie zaoferować coś więcej? Może będą to Letnie Wspomnienia? Piwo jest jasnozłote i całkowicie klarowne. Wygląda tak jak amerykański łit powinien. Piana mogłaby pobyć nieco dłużej. Aromat to bardzo mocne uderzenie Citry, co do której nie ma wątpliwości, jest też pogranicze masełka. Jest rześko, ale bez szału. W smaku obok chmielowej rześkości pojawia się coś w typie mokrego kartonu, ale na szczęście się nie rozkręca. Piwo jest lekkie. Buja się między słodkością i cytrusowym chmielem. W sumie spoko huśtawka, ale jakoś tak ubogo. Rzekłem z pozycji osoby, której ten styl jest całkiem obojętny.
Ten czteropak piw nastraja mnie bardzo pozytywnie na przyszłość Fabryki Piwa. Jeśli kolejne receptury będą tworzone z taką samą dbałością, to chłopaki poradzą sobie nawet wtedy, gdy konsumenci będą bardziej wymagający niż obecnie.
W połowie drogi pomiędzy belgijskim Ypres a francuską Dunkierką, w zachodniej Flandrii, znajduje się malutka miejscowość Oostvleteren. Nikt poza tysiącem mieszkańców nie zawracałby sobie nią głowy, gdyby nie znajdujący się tam browar. No i może bliskość Westvleteren, bo to nie o klasztorze dziś piszę. De Struise Brouwers, którego historia sięga jedynie 2001 roku, cieszy się jednak podobną estymą, co słynne piwo klasztorne warzone nieopodal. Dla piwowarów Strusia, bo tak trzeba tłumaczyć nazwę browaru, celem jest wysoka jakość, a drogą do jej osiągnięcia jest leżakowanie piwa w beczkach po mocnych alkoholach. Zapraszam na trzy doskonałe piwa.
Tym razem zabieram Was tam, gdzie tylko najtwardsi przetrwają. W rejony, gdzie można posłać jedynie niezniszczalne wątroby, zahartowane przełyki i zwyrodniałe kubki smakowe. Z życiem ujdą wyłącznie weterani mózgotrzepów, tanich win, domowych nalewek, sylwestrowych pseudo szampanów i świeżo wymieszanych porterówek. Jeśli nigdy nie urwał Ci się film na początku imprezy tylko dlatego, że koniecznie musiałeś poprzedzić ją biforem, jeśli nigdy nie jechałeś na piwo, poprzedzając eskapadę wypiciem pięciu belgów i porteru, jeśli smak czystego spirytusu jest Ci obcy i nigdy nie miałeś do czynienia z domową węgierską palinką, to ostrzegam - samo dalsze czytanie może spowodować obniżenie poziomu krwi w alkoholu, marskość wątroby, zawroty głowy, womit, nagły porost brody i halucynacje o dobrym piwie. Wpis zawiera słód jęczmienny i śladowe ilości orzeszków. Orzesz... ku...
A byłem bardzo pozytywnie nastawiony do degustacji tych dziesięciu piw, do której zaprosiłem towarzysza górskich wyjazdów i piwnych ekskursji, Daniela. Wspierała nas też Katarzyna, której uwagi były trafne, dlatego że (1) jest kobietą i (2) nie jest fanką piwa. Naprawdę spodziewałem się, że będzie ciekawiej. Po wszystkim zastanawiam się, czy te piwa to rzeczywiście prezent, czy wysublimowany zamach na moją skromną osobę.
Kiedy cały rozgarnięty świat polskiego piwa kraftowego bawił się na festiwalu we Wrocławiu, ja obrałem kierunek przeciwny i postanowiłem spędzić sobotę w Krakowie. Żałuję, że nie zaplanowałem wcześniej wyjazdu do Wro, ale Krk okazał się być bardzo gościnny i uraczył mnie i moich towarzyszy całą masą świetnego piwa. Stało się to za sprawą przede wszystkim piw Browaru Piwoteka, ale także Bazyliszka, Pracowni Piwa, Browaru Podgórz, Nepomucena i Browaru Bednary. Kilka piw naprawdę zryło mi beret, wybiło kory i wystrzeliło w kosmos. A mówiąc po naszemu przepaliło styki (bardzo, bardzo smakowało). Bardzo ciekawe style piwa, nietypowe dodatki i bardzo smaczne nowości.
Końcem kwietnia, za sprawą nieocenionej kuzynki Karoliny, przeniosłem się myślą i przełykiem do francuskiej Bretanii pełnej wspaniałych średniowiecznych zamków, epickich katedr, opactw, pradawnych menhirów. Zabieram Was dziś do dwóch, oddalonych od siebie o ok. 90 km., miasteczek wyróżniających się spośród innych tym, że są w nich browary. Karolina pije "nieco" mniej piwa niż ja, z reguły wybiera je w ciemno (no chyba że konsultuje się telefonicznie ze mną w momencie kupowania), ale rzadko przywozi mi coś nieciekawego. Tym razem też mnie zaskoczyła.