Może innym zdarza się to częściej. Mnie nie. Rzecz działa się na Brackiej Jesieni 2015. Pierwszego dnia kręciłem się głównie sam, zagadując różne osoby, zapoznając się z nimi, zaczepiając i nawet będąc zaczepianym, co w tak pięknych okolicznościach przyrody jest zawsze sympatyczne. W pewnym momencie podchodzą do mnie dwie pary, na pierwszy - delikatnie zmętniony czynionymi degustacjami - rzut oka sympatycznych ludzi. Odzywa się do mnie - jak się szybko przedstawia - Daniel i od razu słyszę, że jest zza rzeki. Zna mnie z bloga, na którego trafił szukając informacji o ciekawych piwach. To z niego trafił do Kopyra i dzięki jego kanałowi na jutube zaczął warzyć. I oczywiście jutro przyniesie mi swoje piwo. Czy chcę? "Piwa i pacierza nie odmawiam." Dziś więc o browarze domowym "Nad Olzom".
Na początku był chaos. W Łodzi w sumie wciąż jest chaos, ale narodziła się z niego Piwoteka - sklep z dobrym piwem. Chaos w ziemi obiecanej to maleje, to się pogłębia. W międzyczasie wyłania się z niej pub Piwoteka Narodowa. Ojcem i spiritus movens obu jest Marek Puta. Tenże - jako inicjator - brał czynny udział w słynnych kooperacjach Pinty i AleBrowaru z okazji urodzin obu kontaktowców. Skoro udało się raz, dlaczego nie zacząć warzyć swojego piwa? Browar Piwoteka był więc naturalną koleją rzeczy. Do współpracy przyłącza się Marcin "Mason" Chmielarz, piwowar domowy, miłośnik porterów, stoutów i piw odjechanych... Tak zaczęła się epopeja, która obrodziła w kilkanaście bardzo ciekawych piw, z których dziś przedstawię cztery.
Puck to niewielkie, około jedenastotysięczne, kaszubskie miasteczko. Jego niewątpliwą zaletą jest położenie nad Zatoką Pucką, w połowie drogi z Gdyni do Władysławowa. Będąc na wywczasie w Trójmieście nie wyobrażałem sobie, że mógłbym tam nie zajrzeć i nie zobaczyć, jak wygląda browar, który wystartował w tym roku. Dzięki Szybkiej Kolei Miejskiej, a następnie PKP podróż z Gdańska była zaskakująco szybka, zaskakująco komfortowa i zaskakująco przyjemna. Cieszę się, że nie tylko Koleje Śląskie ładnie się rozwijają. Proszę Państwa, dziś Browar Spółdzielczy Puck i "piwo, które warzy więcej".
Nie ukrywałem do tej, że dosyć dużo obiecywałem sobie po pierwszym festiwalu piwa na Górnym Śląsku. Z wielu powodów, z których najważniejszy odnosił się do potencjalnych odwiedzających - GOP (Górnośląski Okręg Przemysłowy) to wszak największe skupisko ludzi w naszym kraju, czyli - w teorii - najwięcej gości, a Ci - w teorii - powinni przyciągnąć dużą liczbę wystawców. Bardzo lubię gdy praktyka idzie w parze z teorią, więc z radością mogę odtrąbić ogromny sukces pierwszej edycji SBF i już zacieram łapki na kolejną edycję. A dlaczego uważam, że Silesia Beer Fest był zacną imprezą?
Nawet nie wiem, kiedy to minęło. Dziś - 10 października 2015 roku - mijają 4 lata od czasu, gdy na Piwnych Podróżach pojawił się pierwszy wpis merytoryczny. Łezka w oku kręci się nie tylko z powodu poziomu tychże merytorycznych aspektów, ale także z powodu zmian, jakie zaszły - głównie we mnie - w ciągu czterech lat.
Przygotowując się do wystąpienia o piwnych podróżach po Polsce, które wygłosiłem tydzień temu na Silesia Beer Fest w Katowicach, zmusiłem się do odpowiedzi na pytanie - dlaczego właściwie Piwne Podróże? Cztery lata temu byłem już po pierwszych wizytach w browarach czeskich i niemieckich, liznąłem nieco obcej kultury spożywania piwa, bywałem na festiwalach, kopnął mnie już wtedy w czerep mój pierwszy belg (ukochane Delirium Nocturnum) i przytłoczył (pozytywnie oczywiście) pierwszy icebock (Schneider). Niemniej jednak zakładając bloga myślałem o piwnych podróżach metaforycznie. Swoista przenośnia miała przenosić czytelnika w inne miejsce, pokazując mu nieco inne piwa, odmienne zapachy i smaki. Z perspektywy czasu brzmi to strasznie banalnie, ale cztery lata temu nie mówiliśmy jeszcze o piwnej rewolucji, nowej fali, ani w ogóle nie nazywaliśmy tak tego zjawiska, bowiem odnosiło się ono wtedy tylko do Pinty i AleBrowaru. Blogów piwnych było góra osiem, a każdy z nich jest przeze mnie czytany do dziś.
Przez te lata zacząłem nie tylko pisać bloga, ale także je w ogóle czytać, bo wcześniej zjawisko to było mi zupełnie obce i traktowane po macoszemu. Skoro zacząłem pisać "na poważnie", zmuszony byłem rozwijać swoją wiedzę nieco bardziej profesjonalnie - czytałem książki, zapisywałem swoje odczucia i porównywałem je z innymi piwoszami (tu świetnym wsparciem okazały się dwa piwne serwisy) oraz współwarzyłem piwo...
W pewnym momencie zauważyłem, że bloga nie czytam tylko ja i garstka znajomych, ale "znają" go i mnie zupełnie obcy mi ludzie. Poznałem ich całą masę - piwowarów domowych, sędziów piwnych, blogerów, birofilów, piwowarów "zawodowych", właścicieli knajp i po prostu fanów dobrego piwa... Najwięcej w tym temacie zawdzięczam na pewno Słoniowi, więc dzięki Słoniu!
Nie zauważałem długo tylko tego, że blog z jednej z pasji stał się stylem życia. Dziś metaforyczne piwne podróże zmieniły się w faktyczne i jak najbardziej prawdziwe wyprawy. Gdzie i kiedy tylko mogę odwiedzam browary, knajpy, puby, festiwale... Zauważyłem też rzecz paradoksalną - im bardziej rozwija się moja pasja, tym mniej piję. Powód jest prosty, nie zdarza mi się już wypić 8 mocnych Okocimów jak niegdyś, gdy ilość była ważniejsza niż cokolwiek innego. Rzadko zdarza mi się pić piwo bezrefleksyjnie, nie zrobić zdjęcia, nie zapisać wrażeń. Oczywiście nie zawsze piję dobre piwa, ale na pewno robię to znacznie bardziej świadomie.
Czuję niemałą satysfakcję z tego, jak funkcjonuje blog po czterech latach. Czytelników wyraźnie przybywa, przybywa dzięki temu nowych znajomych, czasem nawet ktoś da mi piwo, abym sobie je wypił. Najbardziej jestem jednak dumny z tych osób, które nawróciłem na drogę dobrego piwa. Swoją pedagogiczną misję będę prowadził dalej, zachęcając do "lepszego picia", wskazując ciekawe piwa i promując kulturę spożywania go. W końcu z wykształcenia i zawodu jestem pedagogiem.
Gdyby cztery lata temu ktoś mi powiedział, że tak to będzie wyglądało, to postukałbym się w głowę. Dziś świętuję cztery lata bloga (może przy okazji okrągłej piątki zrobię sobie huczną imprezę?). Życzę sobie tylko i wyłącznie czasu na pisanie, bo to jedyna rzecz, której mi notorycznie brakuje. Czytelnikom życzę miłego czytania i odkrywania piwnego podróżnika w sobie. Wszystkiego najlepszego Piwny Podróżniku!
Ostatni festiwal piwa, na którym byłem, czyli krakowski Craft Beerweek, jedno spotkanie na nim z Tomaszem z Brzeska, którego oczywiście pozdrawiam, a następnie rozmowa z nim drogą elektroniczną skłoniły mnie do napisania tego krótkiego wpisu. Pewności nabrałem po rozmowie z Danielem, kolegą z Sosnowca, który przez telefon powiedział mi, że sam na Silesia Beer Fest nie pojedzie.
A właściwie dlaczego? - ja się pytam.
Możesz jechać z żoną, mężem, dzieckiem (no ale to nie do końca ma sens, bo lepiej skupić się na piwie), dziewczyną, chłopakiem, przyjacielem, koleżanką... Ale zawsze wtedy są jakieś problemy...
Oto przed Wami pięć powodów, dla których znacznie lepiej jechać na festiwal piwa samemu.