W grudniu 2015 roku zadebiutował na polskiej scenie piwnej kontraktowy browar z Gdyni - Hopkins. Pewnie nie byłoby w tym fakcie nic wartego dłuższej wzmianki, gdyby nie to, że dwa piwa spotkały się z niesamowicie dobrym przyjęciem wśród fanów kraftu. Nie ukrywam, że i mi bardzo smakowały. Postanowiłem wykorzystać ten interesujący początek i na tę okoliczność zadałem założycielom browaru kilka pytań. Dziś będzie więc o dwóch piwach - Lśnieniu i Transfuzji, a także o początkach browaru, kto jest tam kim, o początkach fascynacji piwnym światem, nazwie browaru i najbliższych planach na przyszłość.
Są miejsca w Polsce gdzie słowo zima nie straciło swego pierwotnego znaczenia i wciąż wskazuje na porę roku, w której jest zimno, sypie puszek, pada śnieg, w twarz przypieprza mroźna zawierucha, a nogi do połowy grzęzną w zaspach. To Bieszczady. Tam następuje szok monochromatyczny i oczy wręcz bolą od wszechobecnej bieli. W czasach gdy w większości kraju śniegu jest tyle, że nawet najsmutniejszy kot świata wstydziłby się tak niewiele napłakać, droga prowadząca z Wetliny do Ustrzyk nawet nie jest biała, ona jest totalnie zasypana grubą warstwą śniegu. Przekraczanie 30 km/h powoduje strach w oczach wszystkich pasażerów, a szczególnie kierowcy. Kto był na serpentynach wielkiej pętli bieszczadzkiej, ten wie, o czym mówię.
W wybitnie zimowych styczniowych warunkach postanowiliśmy zdobyć Tarnicę, najwyższy szczyt polskich Bieszczadów, który nazwę swoją wziął - z uwagi na specyficzny wygląd - od rumuńskiego słowa oznaczającego siodło. Zabrałem tam ze sobą dwa piwa z Browaru Kingpin - jedno to dobrze znany i bardzo dobry Geezer, a drugie to jego turbo-wersja leżakowana w beczce po burbonie.
A
dokładnie rzecz biorąc z łódzkiej. Jeden z dwóch wieczorów w
tekstylnym mieście spędziłem, nie planując tego zawczasu, w
multitapie Z Innej Beczki. Tak wyszło, bowiem bardzo mi się tam
spodobało i jakoś nie miałem ochoty łazić dalej. Z Innej Beczki
nie jest zlokalizowane na samej Piotrkowskiej, ale tuż obok, w
bardzo przyjemnym zaułku. Problem w tym, że sam przyjemny zaułek znajduje się na ulicy (Moniuszki), która śmiało może służyć za plener filmów wojennych lub dziejących się za głębokiej komuny. Kwintesencja Łodzi w jednej uliczce.
To
właśnie jednak lokalizacja jest największym plusem lokalu, do
którego chcę was dziś zaprosić.
Wiele
osób mówi, że "w górach jest wszystko co kocham".
Pofałdowany krajobraz, szum drzew, błyszczący w zimowym słońcu
zamarznięty strumyk, zieleń wiosennych łąk, odległy horyzont,
wszystkie kolory świata, muśnięcie wiatru, liźnięcie słońca,
trud podejścia a nawet wir przygody, gdy warunki atmosferyczne robią
wszystko, aby uczynić dotarcie do wyznaczonego punktu trudniejszym.
To też dobrze, bo to sama droga przez góry jest celem. Szczyt, na
który chcemy się wdrapać, czy górskie jezioro, które chcemy
ujrzeć, to tylko umowne punkty. Są ważne, lecz nie kluczowe. Samo
przebywanie w górach jest wystarczająco odprężające. No to po co
właściwie nam w górach piwo?
Jednym
z ciekawszych piwnych miejsc, które odwiedziłem w czasie
ubiegłorocznych wakacji, jest Piwoteka Narodowa. Założonego przez
Marka Putę przybytku nie można taktować tylko i wyłącznie jako
knajpy z piwem, nawet gdy uznamy go za "wysokiej klasy pub".
Piwoteka to instytucja, za działaniami której od 2008 r. stoi człowiek z
pasją. Piwoteka to przede wszystkim sklep na ulicy 6 sierpnia,
tuż przy Piotrkowskiej, ale także w internecie – powie jeden,
Piwoteka to przede wszystkim znajdujący się vis-a-vis pub –
rzeknie drugi; trzeci, który nie był w Łodzi, oburzy się, że
przecież Piwoteka to browar, w którym do niedawna mieszał jeszcze
Mason i który od kilku lat kooperuje z najlepszymi polskimi
browarami. Kto ma rację? Wszyscy.
Zapraszam
dziś na króciutką wycieczkę do Łodzi, spotkanie z Markiem Putą
oraz odjechanymi piwnymi pomysłami jego i Masona.
Witam
serdecznie w czternastym wielopaku. Nie jest to już wielopak
trzynasty. Jeszcze nie piętnasty, ale właśnie czternasty. Z
pewnością nie szesnasty. Czternasty wielopak zawiera w sobie piwa
wielce obiecujące, uwarzone przez uznane już browary. Artezan,
który ufortyfikował się już na dobre w trójce najlepszych polskich
browarów, Solipiwko idący drogą piw przemyślanych,
wypuszczanych rzadko, Birbant mający lepsze (częściej) i
gorsze (rzadko) chwile, ale utrzymujący wysoki poziom warek i brak
biegunki nowości oraz browar kontraktowy, który uważam za odkrycie
2015 roku – Trzech Kumpli.
Balon
był napompowany jak przed każdym kolejnym turniejem kwalifikacyjnym
siatkarzy do Rio. Cechą wspólną wszystkich dzisiejszych piw jest
zawartość chmieli zza oceanu, niekoniecznie tego samego. Kolejność
opisu nie pokrywa się z kolejnością spożycia.
Z piwami Tattooed Beer spotkałem się po raz pierwszy w czasie
katowickiego Silesia Beer Fest 2015. Kompletny brak wiedzy o tym
browarze czy nawet szczątkowych informacji, będący raczej przyczyną
zakłopotania niż coś czym można się chwalić, sprawił, że w natłoku
innych piwnych okazji nie spróbowałem tego, co oferuje. Możliwość
taka zaskoczyła mnie nagle w Jaworznie, w najbliższym mi (mej pracy
właściwie) sklepie z kraftem, więc ochoczo zakupiłem obie
nowości. Jest to też świetna okazja by nawiązać kontakt z
browarem i zadać piwowarowi kilka pytań.
Zapraszam więc na dwie nowości uwarzone w browarze restauracyjnym
Marysia w Szczyrzycu.
W jaki sposób sprawić
aby czas świąteczny istotnie wyróżniał się w roku? Tradycja nakazuje
ubranie choinki (najlepiej w Wigilię rano), smażenie karpia w
migdałach (nie mam pojęcia, z jakiego powodu to zadanie przypada
zawsze mnie), pakowanie prezentów, oglądanie Kevina Samego w Domu
lub – najbardziej świątecznego filmu wszech czasów – Szklanej
Pułapki („Now I have a machinegun, ho ho ho!”). Inna
tradycja nakazuje kłócenie się na potęgę, rozdrapywanie ran
rodzinnych, wytykanie sobie potknięć sprzed lat, jątrzenie,
pretensje i gorzkie żale. Gdy druga tradycja zaczyna górować nad
pierwszą, to znak (niczym pierwsza gwiazdka na niebie), że należy
pójść na balkon, gdzie pomiędzy wigilijnymi smakołykami
poupychane są chłodzące się piwa świąteczne.
W tamtym roku było nijak (klik!), w tym zapraszam na pięć piw
świątecznych, bardziej ortodoksyjnych, mniej ortodoksyjnych,
typowych i nietypowych. Na początek zaznaczę jeszcze, że fanem
nadmiernego przyprawiania ingrediencjami rozmaitemi nie
jestem. Chyba że to chmiel, tego można sypać na potęgę.
Russian imperial stout to królewski styl. Niewiele browarów jest w stanie porwać się na jego uwarzenie, bo nie każdy sprzęt jest w stanie to ugotować, sam proces bardziej czasochłonny, surowców trzeba znacznie więcej, a – przede wszystkim – czas leżakowania tak gęstego i tym samym mocnego alkoholowo piwa jest bardzo długi, co w największym stopniu podnosi koszt gotowego piwa. Potwierdzeniem tych słów niech będzie wyliczenie Piwnej Zwrotnicy, które jasno pokazuje, że w 2015 roku uwarzono w Polsce 1164 całkiem nowe piwa, a tylko 18 z nich to imperialne stouty, mimo że ludzie się o nie zabijają. Niewielka ilość nowych risów, jak w skrócie nazywa się tych mocarzy, jaka pojawiła się w ubiegłym roku i tak wywołała zupełnie niepotrzebny, dziecinny hejt kilku frustratów, którzy poczuli się oszukani, że kilka browarów wypuściło stosunkowo lekkie imperialne stouty. W moim przekonaniu, o ile mieszczą się one w szeroko przyjętych widełkach dla tego stylu, to nie ma o czym mówić – każdy robi jakiego chce, każdy jakiego chce kupuje. Dla mnie zupełną kichą jest np. wypuszczanie piw niegotowych, niedoleżakowanych – dla mnie takimi były np. tegoroczne Birbanty leżakowane w beczkach. Alkohol i klej do tapet.
Piszę o tym w ramach koniecznego wstępu do noworocznego przeglądu piw w tym stylu. Zaczynam nim nowy rok na blogu podobnie jak zaczynałem rok 2015 (klik). Podobnie jak w zeszłym roku dobór piw jest zupełnie przypadkowy – są więc risy z Ameryki, są i z Polski, jest mleczny imperial stout domowy (z tego samego domowego browaru co w ubiegłym roku), są przedstawiciele potężni i doświadczeni jak Sandor Clegane, którzy zetrą się z lekkimi naturszczykami pokroju Aryi Stark, rzutem na taśmę trafił do zestawienia belgijski imperial, są nowofalowe chmiele, jest nawet jeden leżakowany w beczce. Ostatecznym celem nie było porównanie tych piw między sobą, ale nie ukrywam, że kilka pojedynków może być ciekawych.