Marne miałem pojęcie o Nowej Zelandii, dopóki nie obejrzałem Władcy Pierścieni. Zwyczajnie bardziej interesowałem się Australią, a NZ traktowałem po macoszemu. To dopiero Nowozelandczyk Peter Jackson, który otrzymał możliwość pokazania piękna plenerów swojego kraju (i w pełni to wykorzystał) otworzył mi oczy i rozpocząłem mokre sny o Północnej i Południowej Wyspie. To oczywiście antypody, marzenie niełatwe do realizacji, ale na pewno się uda. Niemniej jednak są tacy, którzy marzenia już realizują - ciocia Basia i kuzynka Karolina, przebywając na Nowej Kaledonii, wybrały się na road trip po Nowej Zelandii. Ja rykoszetem dostawałem co dzień zdjęcia piw, browarów i knajp, ale szczęśliwie moje męczarnie zostały wynagrodzone - za co jestem ogromnie wdzięczny! Przy okazji - to prawdopodobnie piwa z najodleglejszego zakątka, jakie do mnie trafiły. W linii prostej z Jaworzna do Wellington jest 16 tysięcy kilometrów. EDIT: Okazało się, że towarzysz, współpracownik i przyjaciel - Łukasz ze Świebodzic także dostał piwo z Nowej Zelandii. Jak przystało na tajnego współpracownika, nie wypił sam (ja tak zrobiłem), a poczekał na wspólną okazję. Jak powiedział: "Ja bym po prostu wypił, a Ty będziesz miał z tego potrójną frajdę!". Respekt. Tak oto dokładam trzecie piwo do wpisu.
Pierwszy raz byłem w Gorcach w 2008 roku. Zauroczyły mnie te góry swoim spokojem i widokami. Biegnąc z Rabki przez Luboń, Maciejową, Stare Wierchy na Turbacz doceniłem też ideę samotnego chodzenia po górach - mogłem sobie sapać ile i kiedy chciałem. Wracałem potem jeszcze na Turbacz czy Stare Wierchy (klik!), a tym razem postanowiłem spędzić noc na Maciejowej - z dwiema kobietami. Ale także z dwiema buteleczkami piwa z Browaru Probus, które przywiozłem sobie z Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa.
Jeden z ostatnich wiosennych wieczorów przed bacówką na Maciejowej |
Pierwsza rzecz, która mi się nasunęła po wymyśleniu tytułu, to postrzeganie piwa jako nowości. W momencie, gdy piszę te słowa, mija dokładnie miesiąc, od kiedy je dostałem. To było w piątek na krakowskim Beer Week 03, na którym nie mogłem zbyt wiele spróbować, gdyż nazajutrz rano jechałem do pracy. Przesympatyczni Szpuntowcy na takie dictum od razu wyposażyli mnie w zestaw swoich najnowszych piw. Wkrótce też je wypiłem. Niemniej jednak po miesiącu wciąż traktuję je jako nowości. W dodatku jako nowości szczególnie warte atencji.
Bardzo ubolewałem nad tym, że nie udało mi się pojawić na kranoprzejęciu Browaru Piwoteka, które miało miejsce niedawno w katowickiej Białej Małpie. Byłem w górach - to powinno wystarczyć za wyjaśnienie, szczególnie że były one zaplanowane znacznie wcześniej, niż pojawiła się informacja o wizycie Marka Puty w stolicy Górnego Śląska. Zmotywowało mnie to jednak do ogarnięcia wypitych w ostatnim czasie piw z Łodzi i opisania wrażeń z degustacji.
Już same nazwy stylów sprawiają, że należy czytać dalej. Są tu braggot, imperialny stout ze śledziem, amerykański barley wine, belgian strong ale, gin & tonic pale ale oraz milk porter.
Spisz to historyczna kraina zajmująca niemały fragment Karpat Zachodnich, położona w większości na terenie dzisiejszej Słowacji. Mniej zorientowanym zobrazuję to tak - wyobraźcie sobie zielone pagórki, z których obserwować możecie (w maju ciągle jeszcze) ośnieżone szczyty Tatr Wysokich i Bielskich, Tatry Niżne, niższe Słowackie Rudawy (to właśnie tu znajduje się fantastyczny Słowacki Raj) i Pieniny (to niewielki kawałek Spiszu leżący po stronie Polski). Dziś postaram się was zachęcić do spędzenia kilku dni w uroczych i niespiesznych okolicach Popradu.
W pogodny dzień tak właśnie wyglądają Tatry ze Słowackiego Raju |
O Jezusie Nazareński, Matko Boska, Światowidzie, Loki, Hefajstosie, Śiwo i C'thulhu... Jak mi się ciężko było zabrać za tę kobyłę. Początkowo wpis miał się pojawić na przełomie grudnia i stycznia, ale wraz z przybywaniem kolejnych RISów i notatek jego publikacja się odwlekała. Potem zastanawiałem się nad koncepcją kilkukrotnie zabierając się za pisanie. Nie udawało się. Wreszcie przyszedł moment otrzeźwienia. Jeśli kuźwa nie zacznę, to nie zrobię. Początkowy zestaw grudniowych RISów miał wyglądać tak:
Potem pomyślałem, że skoro wypiję tyle, to mogę pokusić się o rekord blogosfery ustanowiony przez Biroholika. Tomasz przez cały miesiąc pił po jednym imperialnym stoucie dziennie. Wyszło mu ich bodaj trzydzieści. Miłośnik sztosów zmotywował mnie do wypicia trzydziestu jeden, ale w grudniu i styczniu okazało się, że wyszło ciut więcej.
Nie mylicie się, przed Wami pierwszy konkurs na blogu.
Z uwagi na niedawną premierę fantastycznej pozycji książkowej pt. "Spieniona historia Europy. 24 pinty które nawarzyły piwa" autorstwa Miki Rissanena i Juhy Tahvanainena, otrzymałem od Wydawnictwa Agora dwa egzemplarze z przeznaczeniem na konkurs.
W dniach 9-11 czerwca dobył się już 8. Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa, a ja byłem tam dopiero pierwszy raz. Zawsze znajdowałem sobie jakiś powód, by tam nie jechać, ale tym razem gwiazdy ułożyły się prawidłowo.
Okazuje się, że nieobecność na WFDP to po prostu błąd. Zapraszam więc na relację z dwóch intensywnych dni. Choć dla mnie działo się dużo, to tylko delikatnie liznąłem to, co można było tam zrobić.
Ogródek w Białej Małpie rządzi! To miejsce jest idealne na takie wydarzenia, jak bitwa piwowarów domowych. To właśnie tam odbył się trzeci ćwierćfinał Kato Beer Cup 2017. Bardzo ciepły wiosenny wieczór, baldachimy, leżaki, plaża, palmy i górujący nad wszystkim ogromny mural. To świetnie zorganizowana i pięknie zaprojektowana zamknięta przestrzeń, w której zebrało się sporo ludzi. Biała Małpo robisz to dobrze!
W tej bitwie mieliśmy przyjemność wypić cztery berliner weisse z dodatkiem owoców. To piwowar miał zadecydować, jakie owoce wrzuci do piwa i była to tajemnica. W myśl zasady fair play nikt nie zdradzał, co wykorzystał, aby nie można było zidentyfikować konkretnego piwa. Czterech piwowarów to Paweł Masłowski (Browar Dwie Lewe Ręce, choć Krzysztof K. sugerował nazwę Browar Diacetyl, od nazwiska), Sławomir Winiarski (Browar Domowy Winiarski), Kamil Witkowski i Mateusz Mowel (Browar Tuptuś).
Trzecim odwiedzonym browarem na Spiszu miał być Buntavar w miejscowości Świt, tuż obok Popradu, ale kartka wisząca na drzwiach browaru poinformowała mnie, że z przyczyn technicznych jest on nieczynny do odwołania. Cóż, szkoda że informacji brakło na FB. Drzwi zamknięte, zapytać nie ma kogo jak, a innych browarów na mapy nie naniosłem. Opuściliśmy Spisz i ruszyliśmy na Liptów. Jak biedak szukałem otwartego wi-fi, aby ustalić w którym miejscu w Liptovským Mikulášu jest browar. Udało się, a dodatkowo - dzięki niesamowitemu szóstemu zmysłowi - zaparkowaliśmy auto rzut beretem od niego. Nie dość, że znaleźliśmy browar, to okazał się świetnym miejscem.
Pamiętacie browar Tatras, o którym pisałem w poprzednim wpisie? Dzisiejszy słowacki minipivovar znajduje się jakieś 150 metrów od niego. Egidius Brewery powstał w 2012 roku przy tym samym rynku, tego samego Popradu. Można spokojnie powiedzieć, że oba browary są dla siebie bezpośrednią konkurencją. Spotkała mnie tu też jedna z ciekawszych przygód związanych ze zakupem i spożywaniem alkoholu. Magicznym słowem jest prohibicja.
Długi weekend na Słowacji, odcinek pierwszy. Nie mieszkaliśmy w Popradzie, jednak z leżącej w połowie drogi do Kieżmarku Wielkiej Łomnicy jest raptem kilka minut samochodem. Oczekiwanie na możliwość wprowadzenia się do pensjonatu umililiśmy sobie wizytą w znajdującym się na rynku browarze. Na Spisz trafiliśmy w ostatniej chwili i przez przypadek - i dobrze się stało! Poprad nie robi tak wielkiego wrażenia jak nieodległa Lewocza. Kojarzy się bardziej z ośrodkiem przemysłowym, ale stare miasto wprowadza małomiasteczkowy, niespieszny klimat. Szczególnie w słoneczną niedzielę, gdy tu nieopodal rozciągają się majestatyczne, jeszcze mocno ośnieżone Tatry. Jeden z dwóch znajdujących się w samym rynku Popradu browarów nosi właśnie nazwę Tatras. Zapraszam więc do Minipivovaru Tatras.