I Krakowski Festyn Piwa

08:00

Trochę czasu zajęło mi ogarnięcie się po tamtym łikendzie, z którego najtrudniejszy był jak zwykle finał Ligi Mistrzów. Od wielu lat świętuję go wspólnie ze Słoniem, bo to też okres jego urodzin. Zwykle kończy się to wypiciem masy dobrego piwa i kacem-gigantem rano. Potem totalny nawał pracy i tak oto dopiero po tygodniu mogę spokojnie podsumować mój jednodniowy pobyt w Kra... mmm... Zabierzowie. Skupię się przy tym głównie na piwie, a o okolicznościach spożywania jeno wspomnę.


Na początek otrzymałem cios mentalny, bowiem okazało się, że na festiwalu płaci się żetonami, które najpierw trzeba będzie pozyskać drogą zakupu. Już widziałem te spocone, przeklinające na czym świat stoi kolejki, małe plastiki walające się po kieszeniach i wypadające samoistnie. Czarna wizja się nie sprawdziła, ale chyba tylko z powodu małej (byłem w piątek) liczby osób bawiących się. Zero problemów, no ale przelicznik 1 żeton = 3 złote był lekko kopiący po kieszeni.

Na pierwszy ogień poszedł Opolski Łącznik z browaru Świński Ryjek, który został uwarzony w Browarze Słociaki w Sławicach (koło Opola). Wybrałem go dlatego, że spotkałem (i poznałem) warzących je Arta i Maggyk, którzy mówili, że chujnia i żeby nie pić;) Opolski Łącznik ma bardzo delikatny ziemisto-ziołowy aromat, który zapowiada odpowiednią gorycz. Poziom ostatniej nie zaskakuje. Dosyć spory, o ziemistym charakterze tradycyjnych chmieli fajnie wpisuje się w ramy stylu premium bitter. Było mi tego dnia dosyć ciepło, ale to chyba nie tłumaczy, jak to piwo w ekspresowym tempie zniknęło w czeluściach gardła. Jest mega pijalne.

Wspomniałem, że festiwal odbywał się w Zabierzowie, co nieco kłóci się z nazywaniem go krakowskim. No ale marketingowo brzmi to 100 razy lepiej. Następnym razem proponuję błonia sosnowieckie. Będę miał bliżej. Nie ma się do czego przyczepić. Rzut beretem od dworca kolejowego, lasy, zieleń, przyjemny wiaterek mimo gorąca, ogromny teren...

Na drugą nóżkę piwo, które do tej pory omijało mnie i moje okolice, a tu proszę. Postanowiłem sprawdzić, czy jest sesyjne/pijalne/dobre na lato. Cymbo Pogon z Browaru Artezan okazał się być żółty i nieklarowny. Pachniał baaaardzo cytrynowo i lekko kolendrowo. Pierwsze odczucie było takie, że jest (zbyt) wodniste, ale w trakcie picia jego lekkość okazała się być zaletą nawet dla takiego fana gęstych piw jak ja. Smak jest lekko kwaskowy i ma tylko śladową goryczkę. Piwo rzeczywiście jest maksymalnie pijalne i powinno trafiać w gust osób, którym zwykle piwa nie smakują. Moim ulubionym nie zostanie, ale i tak mnie zaskoczyło pozytywnie.

Tym co mnie naprawdę wkurzało na tej imprezie, to jej festynowo-buraczany charakter, którego wprost nie znoszę. Sądzę, że wielu osobom nie podobałoby się napieprzanie death meatalowe ze sceny, które akurat dla mnie stanowiłoby dobre tło. Ale disko z pola to nie moja bajka i pozwalam sobie ponarzekać. Było też za głośno stanowczo. Momentami trudno było normalnie rozmawiać.

Wujek Sam z Browaru Pilsweizer (czy jak się to obecnie pisze), to było najgorsze co mi się tego dnia przytrafiło (nawet gorsze niż powrót pociągiem do Chrzanowa, by następnie jechać ostatnim autobusem do Jaworzna. Po przemyśleniu - nie było to takie złe, w podróży towarzyszyły mi sympatyczne Zwrotnice, a w jaworznickim kebabie spotkałem Łukasza, ciekawe gdzie jeszcze go spotkam?). Nazwa Atak Masła byłaby bardziej adekwatna. Chciałbym napisać, że to koniec opisu, ale gdzieś spod tej Palmy, Ramy i Miss Kromeczki przebijał się aromat chmieli zza wielkiej wody. Totalne nieporozumienie. Za 9 złotych. Shame on you Uncle Sam.

Po co przyjeżdża się na Festiwal Piwa? Aby napić się piwa i jeszcze z kimś o nim pogadać. Piwo było - ja wypiłem dużo nowości, ale fakt - jeśli ktoś był we Wrocławiu, to tu z nowości miał jedynie Doctor Brew - razy trzy. Pogadać też było z kim dzięki czemu czas minął ekspresowo. Pod tym względem było ok. Stanowisk z piwem mogło być jednak więcej. Liczyłem na dużo więcej polskich mikrusów, ale i średniaków. Było sporo czeskich wystawców, ale przy tej ilości piw, których nie piłem, wolałem nie ryzykować południowych dziwów.

Nawet pierwszego dnia długie kolejki ustawiały się do stoiska Doctor Brew, który to aplikował tego dnia trzy nowe szczepionki. Na pierwszy zastrzyk wybrałem American Weizen. Pszenica na amerykańskich chmielach to kolejna propozycja na upalne lato. Złota nieklarowna barwa obiecuje więcej niż daje - szczególnie rozczarował mnie aromat, bo ciągle mam w pamięci niesamowicie pachnący Hey Now. W smaku jednak amerykańce są bardziej zaznaczone i pije się to przyjemnie, ale sporo brakuje do zeszłorocznego debiutanta z Pracowni Piwa.


Dzięki Artowi otrzymałem niechlubne miano największego hipstera festiwalu. Dlaczego? Otóż bardzo lubię kosztować brzeczkę, przed całkowitym schłodzeniem, póki jest jeszcze ciepła i w ogóle. Właśnie on umożliwił mi to, a nie było to byle co, bowiem warzył się w piątek barleywine. Brzeczka była gęsta, ciężka i baaardzo słodka. Po takiej dawce witamin wszelkie choroby powinny omijać mnie przez pół roku.




Kinky Ale to chyba najciekawsze piwo od Doktora Brew, jakie dotychczas piłem. To piwo w stylu american pale ale, ale o tyle ciekawe, że jest to single hop przyprawiany eksperymentalną odmianą chmielu - Equinox (vide Experimental 366). Najciekawsze ponieważ doskonale zbalansowano tu delikatną słodowość, bardzo mocne uderzenie kwiatowości i owocowości w aromacie oraz poziom goryczki, który nie odrzuca (jak w Sunny Ale i nie rozczarowuje jak w pierwszej AIPA). To się po prostu piło! Sesyjne bardziej niż sześć egzaminów w półtorej tygodnia.

Sklepik festiwalowy mógł przysporzyć swoim wyborem o zawał, ale tylko osoby, które na co dzień nie mają porządnego sklepu z piwem w okolicy. Ludzie z Krakowa czy Katowic widują większość tych piw na półkach. Giełda birofilów też ponoć była, ale jeżeli to coś było giełdą, to bida Panie, bida...

Jakoś tak nie zmieniałem piwopoju i kolejnym piwem był Cascade IPA, który do tej pory omijał mnie z wzajemnością. To był błąd bo to kolejne piwo, które nie idzie po prostej linii "cały chmiel do kadzi, drugie tyle na aromat". Tym razem Doktor B., dzięki leczniczym właściwościom chmielu Cascade, przepisuje nam żywiczno-egzotyczne nuty zapachowe, które przyjemnie komponują się z mocną, ale nie agresywną goryczą. Słodowość nieco z tyłu, przez co CIPA jest wytrawna w odbiorze. Dobre!

Brakło mi zdjęć i dłuższych opisów Cream Ale z Ninkasi oraz American Witbier z Doktora Brew. Pierwszy był mdły i nijak nie zasługiwał na wypicie większej niż kilka łyków ilości. Drugi to jednak nie mój styl, ot smaczny i fajny. Zachęcam do próbowania samemu, bom jest uprzedzony do witów.

Ostatni pełny opis należy się piwu o srogo brzmiącej nazwie Galaktyka Piwnix, które jest debiutem Browaru Podgórz. Browar został założony przez znanego piwowara domowego Łukasza Jajecznicę w Rabce Zdroju. Jest to piwo w stylu cascadian dark ale (zwanym też black ipa). Jeszcze rok temu mogliśmy narzekać, że jest Black Hope i nic więcej, ale obecnie liczba CDA na polskim rynku wzrosła do blisko piętnastu. Tylko kilka jednak można kupić na co dzień. Może kluczem do sukcesu okaże się dostępność? No ale trzeba by pewnie warzyć je co kilka dni. Jak się ma Galaktyka Piwnix do innych piw w tym stylu? Ano całkiem przeciętnie. Odniosłem wrażenie, że ma ten sam problem, co pierwsza warka Bojana Black IPA - smakuje znacznie bardziej jak (dobry) stout, a amerykańskich chmieli tu mało. Mocna czekolada, kawa i paloność. To naprawdę smaczne piwo. Trzymam za nie kciuki!

Impreza ma spory potencjał. Zaskoczyła mnie ilość pracowników/wolontariuszy. Do kibelków kolejki nie stwierdziłem, a i do jedynej myjki (uroczego kranu) ani razu nie czekałem. Żarcia było co nie miara. Jeśli ktoś myślał, że nażre się i nachla za darmo, to się pomylił. Tak, za piwo i jedzenie trzeba było płacić. Normalnie, po krakowsku. Gdyby nie napieprzające disco, to byłoby super! A tak "tylko" fajnie. Jeśli będzie druga edycja, to pojawię się niechybnie. Warto będzie zadbać o większą ilość wystawców (szczególnie czołówki polskiej sceny) i będzie gitara.

Zobacz także

2 komentarze

Obserwatorzy