Na szczycie kraftu - Ochodzita

18:23

Czasami jest tak, że człowiek musi. Inaczej się udusi. O tym jak bardzo brakuje mi chodzenia po górach, zdałem sobie sprawę będąc w nich. Brzmi jak paradoks. Tydzień wcześniej wybrałem się z rodziną na Trzy Kopce Wiślańskie. To niezbyt duży szczyt pomiędzy Wisłą a Brenną, na którym przez całe lata funkcjonowała kultowa Telesforówka - przytulisko z jakimś podstawowym jadłem i ciepłym napitkiem, klepiskiem, ale przede wszystkim z klimatem. Od raczej niedawna (rok temu nie było) czynne jest nowe schronisko. Po dwóch godzinach w samochodzie zaczęliśmy wspinaczkę dość stromym jak na beskidzkie warunki, ale łatwym szlakiem z centrum Wisły. Ja obarczony całym dobrem w plecaku, Gosia ze znacznie cenniejszym ładunkiem w nosidełku. Po godzinie z hakiem byliśmy u celu, ale ja się dopiero rozkręciłem. Miałem ochotę na więcej, na porządne górskie zmęczenie, zbułowanie, przejście sporego dystansu, nacieszenie się powietrzem i widokami... Stało się to ciałem już tydzień później. Musiałem.


W towarzystwie Daniela, niezwykle zrytego osobnika, który niedawno pokonał górski ultra bieg na dystansie 64 km (taki kozak to zawsze dobra motywacja) postanowiłem przejść z Wisły do Zwardonia. Na tej trasie nie ma wybitnych przewyższeń, ale to 25 kilometrów typowo beskidzkiego szlaku. Poza tym taki spacer wymagał wzięcia kilku dobrych piw. Na Daniela zawsze można liczyć w tej kwestii, więc i on spakował odpowiedni bagaż.


Spacer zaczynamy na ostatniej stacji kolejowej Wisły - w Głębcach. Stamtąd w sporej części asfaltową drogą podchodzimy na Przełęcz Kubalonka, skąd już rozpościera się całkiem przyzwoity widok na południe, czyli Istebną i Koniaków, ale też na dalsze góry. Tam też zaczynamy schodzić w stronę rzeczonej Istebnej i Kompleksu Zagroń, mijamy go, a następnie Stację Narciarską Złoty Groń i kierujemy się na Koniaków. Gdy zbliżaliśmy się do Koniakowa, a licznik pokazał kilkanaście kilometrów, obaj stwierdziliśmy, że czas na regenerację. Czyli piwo.


Wybór padł - zgodnie z, hehehe, regułami degustacji - na najsłabsze woltażowo piwo, czyli leżakowany w beczce kwas z Browaru Maryensztadt, a konkretnie Joyride Aronia Sour Rioja Barrel Aged


Leżakowanie w beczce po Rioji odcisnęło na tym piwie spore piętno, nuty winne, beczkowe i nieco octowe są mocne. Podobnie kwaśność i cierpkość aronii. Odniosłem wrażenie, że piwo jest przez to zbyt płaskie. Za mało różnorodności, której spodziewałem się po długiej nazwie. Jest wytrawność, kwaśność, są owoce. Spoko to piwo, ale nic więcej. Ocena: 3.1/5

Następnie wąską asfaltową drogą rozpoczęliśmy przejście przez peryferie Koniakowa aż po mega strome podejście do jego centrum. Ludzie, którzy żyją tam na co dzień, muszą mieć stalowe łydy. Muszą. Każde podejście do sklepu czy na przystanek autobusowy wiąże się z wylewaniem strumieni potu. Wisienką na torcie było jednak wdrapanie się na Ochodzitą


Ochodzita ma jedynie 894 mnpm, ale jest szczytem wybitnym. Niezalesiona oferuje piękne panoramy w każdym kierunku. Panujące tego dnia warunki atmosferyczne pozwalały na naprawdę dalekie obserwacje. Znad pasma Rachowca i Rysianki wystawały Tatry, a zza Wielkiej Raczy wychylał się Wielki Rozsutec. 


Bliskie obserwacje też były udane, np. wypas owiec, czy sesja ślubna. Tam też poczyniliśmy kolejne degustacje. W szranki stanęły dwa tegoroczne Porter Nostery z Czarnej Owcy w dwóch wersjach BA, oczywiście z 2019 roku. Butelki te można kupić jedynie w browarze i na Porter Noster Tour, w które wyruszył browar.


Pierwszym był Porter Noster Cognac BA. W aromacie i smaku wyraźne są nuty szlachetnego alkoholu, beczki, ale też słodycz czekolady. Piwo jest pełne i zdecydowanie balansuje w stronę słodyczy, w posmaku delikatnie ściągające, co zapewne jest wkładem z leżakowania. Dobre. 3,7/5.


Drugim Porter Nosterem był ten leżakowany w beczce po burbonie (znów AD 2019), po którym rzecz jasna oczekiwaliśmy więcej, jak to po burbonie. Na początku jednak byliśmy skonsternowani, bowiem pierwszy niuch okazał się mocno podejrzany, co stwierdziliśmy jednomyślnie. Ustaliliśmy, że zapach ten najbardziej kojarzy nam się z kiszonką. Był nieładny i zdecydowanie niepożądany. Dosłownie po dwóch minutach zniknął zupełnie i gdyby nie notatka, nie pamiętałbym o tym. Piwo bowiem bardzo ładnie się otwiera, nuta waniliowa i beczkowa świetnie komponują się z pełnią mlecznej czekolady. W posmaku zaskakuje spora paloność i nuta kokosowa, które dopełniają sporą słodycz piwa i nadają mu głębi. Ta wersja, pomimo początkowego aromatu, jest znacznie ciekawsza. Ale rok temu to piwo było lepsze. Tym razem tylko 4/5

Ze szczytu schodzimy na krechę kierując się mniej więcej w dobrą stronę. Stąd do Zwardonia jest już jakieś 1,5 godziny, a my mamy jeszcze mały zapas. To też najciekawsza pod względem "fajności" szlaku część. 


Taka typowo beskidzka ścieżka, troszkę w górę, nieco w dół, przyjemnie widoki. Pokonujemy trasę dość szybko, a gdy liczniki pokazują 25 km i lekko ponad godzinę do pociągu (a właściwie do zastępczego autobusu, bo pociągi jeżdżą dopiero od Milówki), ochoczo przystępujemy do kolejnej degustacji. A co!


Daniel wyciągnął Duble Dybuka w wersji leżakowanej w beczkach po burbonie Four Roses. Piwo zaskoczyło! Ale praktycznie całkowitym brakiem wpływu leżakowania w beczce na piwo. Trudno było się nim doszukać większego jej wpływu. Było za to bardzo dużo paloności, potężne ilości kakao i bardzo przyjemna, choć delikatna słoność i wiążąca się z tym śliska tekstura piwa. Samo piwo bardzo smaczne i w porządku, rozczarowanie wynika bardziej z braku obiecanej beczkowości. 3,5/5.

To już byłby koniec wyprawy, ale okazał się, że i tak jesteśmy za wcześnie na dworcu. Lokalny markecik mógł zaoferować jedynie koncernowe piwa, więc wybór był oczywisty. Żywiec Porter. Niestety trafił się bardzo żelazisty. Szczęśliwie w zanadrzu miałem jeszcze jedną butelkę. Domowego Doppel Rauch Weizen Bocka uwarzonego wspólnie z Kozakov Brewery. Absolutne sztosiwo! 4,9/5 ;) Została już tylko jedna butelka.

Górskie degustacje to zdecydowanie najfajniejsza aktywność związana z piwnymi podróżami. Nie ma nic lepszego niż przyjemnie się zmęczyć wchodząc na szczyt i tam napić się dobrego piwa. Trzeba planować kolejną trasę piwno-trekkingową! 





Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy