La Caverna del Mastro Birraio

19:36

Styczniowy wylot na pięć dni na Sycylię okazał się strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o wyczucie czasu. Dopiero po powrocie usłyszeliśmy o wirusie z Chin, bo w międzyczasie nic na to nie wskazywało (nawet na lotniskach). Udało się, bo kto wie, czy będzie szansa na jakiś wylot, czy choćby bliższą podróż do końca wakacji (a planowaliśmy choćby Pragę w święta). Kilka dni spędziliśmy w cieniu potężnej Etny, udało nam się odwiedzić trzy browary (a dwóch planowanych niestety nie), wypić trochę piwa i zjeść całą masę tradycyjnych włoskich dań. Dziś zabieram Was do Groty Mistrza Piwowarskiego, brewpubu w miejscowości, w której mieszkaliśmy - Acireale.



Mieszkaliśmy na północnym krańcu miasteczka (jakieś 50 tys. ludzi), tuż poniżej naszej hacjendy (nie mam lepszego określenia na ten dom) zaczynała się wioseczka Santa Tecla, gdzie czas zatrzymał się jeszcze bardziej niż w innych sycylijskich miasteczkach. Pierwsze zdjęcie powyżej to widok z naszego tarasu właśnie na urocze nabrzeże Tecli, wyłaniające się w oddali Góry Pelorytańskie, a nawet - co dość dobrze było widać przy pięknej styczniowej pogodzie - wybrzeże Kalabrii. Z tarasu nie było niestety widać Etny, co początkowo zrzucałem na karb zachmurzonego w dniu przyjazdu nieba. Z tego miejsca niestety Etny nie widać, zasłania ją stromo wznoszące się wybrzeże, na którym ulokowana była nasza rezydencja. Dopiero gdy zobaczyłem majestat Etny, wiedziałem, że wszelkie rozważania w stylu "a może to jest wulkan" mogę włożyć między bajki. Jest ogromna, wszak byliśmy tak blisko niej. Jeszcze słowo o rezydencji. Kompletnie nieturystyczny sezon sprawił, że mieliśmy całą dla siebie. Otaczał ją wielki (a może większy niż wielki), tarasowo zbudowany sad cytrusowy. Myślę, że nigdy nie zapomnę otaczającego nas przez te dni zapachu cytryn, mandarynek i pomarańczy. 


Acireale to portowe miasteczko położone w aglomeracji Katanii, na północ od niej. To pozornie blisko, ale przejechanie tych dwudziestu trzech kilometrów z lotniska w porannym ruchu we wtorek zabiera nam prawie godzinę, a nigdzie do centrum nie wjeżdżamy. I tu pierwszy szok. Sycylijczycy jeżdżą jak chcą. Pasy na drodze? Ustąp pierwszeństwa? Szybko się spociłem i przyzwyczaiłem do energicznego kręcenia głową. Kolejnego dnia już nie bawiłem się w kierunkowskazy, tylko jechałem na pewniaka. Tak to działa, trzeba tylko przywyknąć. Samo Acireale jest uroczym miasteczkiem, a że akurat trafiliśmy na obchody jakiegoś święta związanego ze Świętym Sebastianem (w mieście jest poświęcona mu katedra), to widzieliśmy je na bogato. Największym problemem tam (i właściwie wszędzie, gdzie byliśmy) jest ruch samochodowy i niestety Włosi nie wychodzą z tego starcia obronną ręką. Uliczki są ciasne, obsrane samochodami, a cudem jest znalezienie choćby płatnego miejsca do parkowania. Ale też za każdym razem jakoś to było, więc pewnie jest to kwestia przyzwyczajenia. 


Na Sycylii jest blisko czterdzieści browarów, a w samej naszej okolicy było ich kilka. Pewnie jak już dzieci będą starsze, to uda się więcej nawiedzać, ale i tak jestem kontent. Najbliżej mieliśmy do tego położonego w Acireale. Problem? Jest czynny od czwartku do niedzieli dopiero od 20:00. U nas to godziny kąpieli dzieci i kładzenia ich powoli do snu, a nie włóczenia się po knajpach. No ale udało się. 


Do browaru La Caverna del Mastro Birraio doprowadziło nas bezbłędnie google maps, ale pojawił się problem - poza raczej pustym parkingiem nic tam nie było. Jakieś boiska, korty, ktoś gra, coś się dzieje, ale nic nie wygląda na lokal. Zagadnięta kobieta łamanym prawie-angielskim mówi, że też tam idzie, ale też nie wie. Po dziesięciu minutach błądzenia w mroku znaleźliśmy. Duży, ale słabo oświetlony parterowy budynek z wielkim zadaszonym (i pustym - to jednak styczeń, my chodzimy w bluzach, ale Włosi w kurtkach puchowych) tarasem. Na drzwiach logo brewpubu - jesteśmy w domu! Warzelnia rzuca się w oczy tuż po przekroczeniu drzwi, jest wyeksponowana za barem i oddzielona szybą. Od razu wiadomo, że to browar.


Co mnie zaskoczyło? Że w środku było tak dużo ludzi, że wszyscy jedli, że były dzieci (w tym tak małe jak Hania). To nie wszystko, ale po kolei. Od strony wejścia budynek wygląda dość niepozornie, ale wnętrze jest dość rozległe. To kilka niemałych pomieszczeń stylizowanych na jaskinię. Miejscami wygląda to paździeżowo, ale tylko miejscami. Ogólnie jest bardzo przytulnie, co potęguje nienachalne oświetlenie, ciemne drewno i przesympatyczna obsługa. Z tych kilkunastu pętających się osób tylko jedna potrafiła cokolwiek w innym języku niż włoski, ale generalnie nikomu nie przeszkadzało wciąż mówić do nas w języku pizzy i spaghetti, nawet gdy my mówiliśmy po angielsku. Równie dobrze mógłbym mówić po Polsku. To jedno z sycylijskich zaskoczeń jako takich. Miły gość zapytał nas, czy przyjechaliśmy na pub quiz i czy chcemy iść do właściwej sali, ale grzecznie odmówiliśmy, po angielsku. Z piwem poszło już łatwo, dostępne były cztery i taka deska wjechała na stół. Do tego krążki cebulowe, bo już byliśmy po właściwej kolacji oraz orzeszki ziemne do obierania. Lokalsi ciepali łupinkami na podłogę, ale mnie się to jakoś nie mieści w głowie. 


Dostępne były (kolejno na zdjęciu) - przyjemne i bardzo stylowe Aci Helles, Aci Re Ale - klasyczny i nudny red ale, może i bym pochwalił, ale dwa kolejne piwa zmiażdżyły moje kubki smakowe. Aci Smoked to przepyszne, pięknie wędzone piwo przywodzące na myśl najciekawsze piwa z Bambergu, delikatny, słodowy, wędzony w stylu szynki, kiełbasy i dymu ogniskowego i co najważniejsze mega pijalny. Drugim sztosem okazał się Aci Porter, oczywiście taki na angielską modłę, ale przepotężnie czekoladowy, lekko kawowy z nutką palenia, coś pięknego. Na szybko mogłem machnąć jeszcze jedno duże i zdecydowałem się na wędzone. Bajeczka. Po prostu bajeczka. 

Gdyby Grota była otwarta nieco wcześniej, to moglibyśmy spędzić tam więcej czasu, zjeść normalną kolację, bo na włoskie godziny jedzenia nie zdążyliśmy się przestawić z najmłodszą. A tak wziąłem szkło na pamiątkę. Serdecznie polecam to miejsce, moim zdaniem warto się tam przejechać specjalnie. Super miejscówka. Gdy wychodziliśmy, wspominany wcześniej parking był już pełen, a zabawa w środku jakby się zaczynała. Można by się przyzwyczaić do takiego stylu życia.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy