Na szczycie kraftu - Ustroń i Wisła

16:00

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi takiego srogiego połażenia po górach. W ostatnich latach z jakiegoś powodu straciłem fun wędrowania. Czy to brak czasu, czy inne czynniki? Nie wiem. Na pewno nie towarzystwo, to na góry zawsze było pierwszorzędne. Tym razem wybrałem się jednak w jednym z najlepszych - swoim własnym. Dlaczego piszę o tym na Piwnych Podróżach? Ano dlatego, że było nie tylko górsko, ale też piwnie. Zapraszam na spacer z Ustronia do Wisły, zahaczymy o kilka ładnych szczytów, dwa browary i sprawdzimy co jeszcze można wypić po drodze. 

Do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy pojadę. Jednakowoż jak tylko wsiadłem w bezpośredni pociąg z Sosnowca do Wisły poczułem sporą ekscytację podróżą. Jeszcze dzień wcześniej rozważałem, czy iść nie wybrać się w odwrotną stronę, z Wisły do Ustronia, bowiem nigdy tak jeszcze nie szedłem. Rozważania przerwały godziny otwarcia browarów - Browar Ustroń (Karczma Wrzos) otwiera się godzinę wcześniej przez co staje się idealnym punktem do rozpoczęcia wycieczki, gdyż pociąg 3 minuty wcześniej wjeżdża na stację Ustroń Zdrój. 


Pociąg Kolei Śląskich jest rzecz jasna komfortowy, ale też od Katowic, a już od Tychów na pewno, wypełniony ludźmi. Bardzo mnie cieszy, że są takie weekendowe kursy dowożące ludzi w góry i z powrotem, bez konieczności przesiadek. Woda spakowana, kanapka z paprykarzem szczecińskim (kraftowym of kors!) - checked, książka (po raz kolejny “Ręka Mistrza” Kinga, bo jest niesamowita) i w drogę. Trochę martwiłem się o siebie w górach, bo ostatnio nie po drodze mi z nimi, a trasę zaplanowałem na 26 km, 8 godzin i 40 minut w tym podejścia pod Czantorię i Stożek. Potem okazało się, że obawa o formę była mocno na wyrost.


Browar Ustroń

Pociąg co prawda spóźnia się o cztery minuty, ale w naszych warunkach czegoś takiego nawet nie uznaje się za spóźnienie. Trzy minuty później, o 9:02, wchodzę do Browaru Ustroń i… nie jestem pierwszym klientem, ale pierwszym pijącym piwo na miejscu już tak. Dojrzały jegomość kupił elegancko zapakowany zestaw piw i wyszedł od razu. Ja poprosiłem o Koźlaka, który niedawno bardzo mi smakował. Jest on delikatnie wędzony, ale wystarczająco, by spokojnie o nim mówić Koźlak Wędzony. Solidny, cielisty, chlebowo-wędzony, może ciutkę za słodki, ale przyjemny na tyle, że znika w kilka chwil, a ja mogę ruszać na szlak.


Żółty szlak od dworca wiedzie przez miasto, a mi przypominają się rozmaite pobyty tam w różnych okresach. Prehistoria. Zwracam uwagę na okrutną szyldozę. Banery, reklamy i inne badziewia szpecą miasteczko w stopniu najwyższym. Momentami oczy puchną i łzawią. Dopiero przekroczenie drogi numer 941 pozwala odetchnąć od tego estetycznego rozpierdolu. Tam też rozpoczyna się powolne podejście pod Małą Czantorię. Nie jest szczególnie lekkie, momentami dość strome, ale oczywiście nie umywa się do czerwonego szlaku wiodącego z Ustronia Polany wzdłuż kolejki na Wielką Czantorię. To jest też pierwszy test mojej wydolności - pierwszy przystanek robię dopiero na Małej Czantorii po znacznie krótszym czasie niźli wynikałoby to z czasów na mapach. Jest dobrze! Mała Czantoria to niewielki zwornik szlaków, poza widokiem na Wielką Czantorię i polaną na szczycie nie oferuje zbyt wiele. Szybko ruszam dalej, rzekomo za 53 minuty mam być koło czeskiej chatki z jedzeniem i piciem. Ostatecznie jestem znów szybciej, ale…


W połowie drogi odkrywam miejsce, którego zupełnie nie pamiętam. Górna stacja kolejki krzesełkowej z Ustronia Poniwca zupełnym przypadkiem oferuje także bar, a tam do wypicia jest lany Noszak i kilka butelek z Cieszyna (m.in. Sour Mango, a to już prawdopodobnie ostatnie szanse na to piwo i np. west coasta). Niemniej jednak to wciąż za szybko na kolejne piwo, a ja nastawiłem się na to czeskie. Prawie się udało!


Koliba na Czantorii

Horska Chata na Cantoryje jest czynna, oferuje do wypicia nie tylko Radegasty ale także dwa czy trzy różne Konicki z Minipivovaru Konicek (tuż za Cieszynem). Niestety nie można tam płacić kartą, a ja nieroztropnie nie mam gotówki, przyzyczajon do tego, że u nas wszędzie kartą można. Nic to, sto metrów wcześniej (idąc od Małej Czantorii) stoi klimatyczna Koliba na Czantorii, gdzie można zapłacić kartą, napić się straszliwie zimnego Noszaka a nawet Kofoli. Noszak jak to Noszak, kto lubi, wypije ze smakiem. Miejscówka jest bardzo przyjemna i pozwala na obserwowanie umęczonych turystów wdrapujących się niebieskim szlakiem z Poniwca. 


Jako że jeszcze kawał drogi przede mną, a ja wciąż nie byłem pewien swoich możliwości, wychylam tego Noszaka i ruszam. Szczyt Wielkiej Czantorii tuż zaraz, a tam zwyczajowy tłum, kolejki, cepelia i wszystko. Obchodzę jak Wielkanoc, szerokim łukiem. Czerwony szlak na południe schodzi dość stromo kamienistą ścieżką. Spotkany kilka godzin później rowerzysta ocenia to miejsce jako najtrudniejsze na trasie. Pieszo jednak jest nieco łatwiej, ale wciąż bardzo stromo. Potem leśny szlak przechodzi w łagodny trawers górskiej grani. Nietypowym spotkaniem byli dwaj policjanci legitymujący trzech jegomości karnacji wskazującej na pochodzenie może syryjskie, którzy w tymże lesie ugrzęźli swoją (a może nie?) Astrą. Gdzieś na wysokości Stacji Turystycznej Światowid. Wolałem się nie zatrzymywać na wypadek gdyby ekipa miała wybuchowy temperament. Zresztą stąd już “dwa kroki” do mojego obiadu, a głód był coraz większy, bo nie szczędziłem sił.


Schronisko na Soszowie

Zaplanowałem posiłek na Soszowie Wielkim w Schronisku. Byłem tam na piwie niespełna rok temu z rodziną, a właściciela - Pawła - spotkałem na Silesia Beer Fest i serdecznie zapraszał. Wreszcie się udało. Co prawda Pawła nie było, spędzał dzień na nizinie, nie było też Noszaka, gdyż wyszedłbył. To świadczy o liczbie ludzi, którzy w ten piękny łikend przewalali się przez góry! Był za to gulasz wieprzowy z kaszą i burakiem, wyborny. Z piwa wybrałem zaskakującego w tym miejscu pilsa na świeżej szyszce chmielowej - Riders on The Hops z Redena, o jaaaa, jakie to jest gorzkie i dobre! Wzmocniony ruszam dalej.


Moim ostatnim celem górskim jest szczyt Wielkiego Stożka. Niezmiennie kojarzy mi się z bardzo stromym ostatnim podejściem i tak jest faktycznie. To właśnie tutaj potwierdzam swoją formę, włażę tam w bardzo dobrym czasie bez choćbym jednego przystanku. Niestety na górze nie ma nagrody - same koncernowe piwa. W ostateczności napić się można ciemnego Kozela lub Lecha 0,0% w ulubionym smaku. Ja nie jestem aż tak zdesperowany. Szkoda że to zacne schronisko nie zadbało bardziej o piwo. Po raz pierwszy sięgam po wodę, zjadam bułkę z paprykarzem i cisnę na dół, bo mapa pokazuje ponad 2 godziny, a ja chcę jeszcze posiedzieć w Wiśle.


Najpierw muszę pokonać ten sam stromy szlak, tym razem w dół, a następnie skręcić na szlak żółty i już z niego nie zbaczać do końca. Nie jest stromy ale momentami monotonny, przez blisko połowę prowadzi już asfaltem, co daje się we znaki stopom. Na końcu jednak czeka ostatnie źródełko.
 

Browar Wisła

 
Browar Wisła. Założony w budynku byłego dworca kolejowego Wisła Uzdrowisko powstał kilka lat temu i od tego czasu cieszy (lub mniej) miłośników piwa. W ciągu ostatniego roku czytałem niezbyt przychylne rzeczy na temat tamtejszego piwa, ale też dowiedziałem się, że ostatnio piwo warzy tam ponownie piwowar z Miejskiego Browaru Bielitzer (oba browary mają tego samego właściciela), którego zastępuje Łukasz Chrząszcz, znany i lubiany - najbardziej z Browaru Podgórz - “latający” piwowar. Co nowego w browarze? Pojawił się kącik dla dzieci, za co należy się ogromny szacunek. Deska degustacyjna aka próbnik smakosza wciąż robi wrażenie gabarytem - cztery solidne szklanice kosztują co prawda 29 zł. ale można się dobrze napić. Piwa można dobrać samemu, a dostępnych było sześć - pszeniczne - Biała Wisełka, stout owsiany - Czarne, marcowe - Głębce, jasny lager - Wiślanin, AIPA - Kopydło i wiedeński lager, którego nazwy nie sfotografowałem, a nie ma go w karcie. Spokojnie polecam Czarne, bardzo dobry stoucik, lagerek też w porządku. AIPA bardzo oldskulowa ze stonowaną goryczą, lager wiedeński kompletnie bez charakteru. Duże wziąłem marcowe i było ok, ale jak na marcowe to mogło być bardziej jakieś.

Bardzo wygodne jest to, że pijemy tuż obok peronu, więc można spokojnie pić do ostatniej chwili przed odjazdem. Tym samym domknąłem piękną wycieczkę - 26 km w górach, 35 tysięcy kroków, 1200 m. w górę, 1150 m. w dół. Na plus to, że miałem siłę iść dalej, więc następnym razem muszę to wykorzystać.

Podoba Wam się ta relacja? Bo mi się bardzo podobało, poczułem, że to właśnie tego mi ostatnio brakowało. 

Na koniec kilka ciekawostek:

Zobacz także

1 komentarze

Obserwatorzy