Pinta Barrel Brewing

18:42

Oj, gorący był start nowego browaru Pinty. Gorący! Projekt Pinta Barrel Brewing zapowiadany był w najlepszym stylu. Zaczęło się od pojawiających się relacji z terenu budowy, następnie wraz z pracownikami mogliśmy oglądać surowe wnętrza, później poznaliśmy częściowo nową ekipę odpowiedzialną za funkcjonowanie PBB, by na koniec poznać logo i premierowe piwa. Te zapowiadały się grubo, a wisienką na torcie były drewniane beczki wysłane blogerom! Pierwsze doniesienia wskazywały, że piwa są wtopą, ale na szczęście odebrałem swoje w dzień premiery i stopniowo mogłem sam się z nimi zapoznawać. Poniżej znajdziecie więc moje wrażenia z picia tych piw wraz z kilkoma przemyśleniami.

Pinta Barrel Brewing to młodszy brat (młodsza siostra?) dobrze znanej Pinty. Nowy, mniejszy browar przeznaczony jest do tworzenia piw, których przeznaczeniem jest leżakowanie w beczkach, w tym także, a może przede wszystkim, piw dzikich. Ze względów higienicznych ważne jest, by drobnoustroje odpowiedzialne za powstawanie dzikich piw nie przedostawały się tam, gdzie produkowane są klasyczne piwa. Dlatego nowy browar otrzymał zupełnie nowy budynek, osobne tanki, warzelnię itp. Za projekt odpowiedzialny jest wieloletni piwowar Pinty Bartek Ociesa, a wspierać go będzie między innymi Seweryn Pająk, który swoje doświadczenie zdobywał w browarze ReCraft.

Wśród czterech premierowych piw znalazł się barley wine, imperialny porter i dwa imperialne stouty. Wszystkie oczywiście leżakowane w drewnianych beczkach. Dwa z piw zostały przygotowane w kooperacji z amerykańskimi browarami. Co najciekawsze Pita Barrel Brewing jeszcze w tym roku zapowiada klasyczne premierę klasycznych piw dzikich. A teraz po kolei sprawdźmy, jak prezentują się pierworodne PBB.


Na początek Insights - to barley wine leżakowane przez 26 miesięcy w dębowych beczkach po bourbonie Woodford Reserve, najlżejsze z całej czwórki, bo zaledwie 12 procentowy. Z pewnością można być zawiedziony beczką i tym co oddało, bo po 26 miesiącach można spodziewać się więcej. Jednakowoż samo piwo bazowe jest bardzo smaczne. Zapach jest tu o wiele ciekawszy niż smak. Obok drewna jest dużo wanilii i cała masa daktyli niczym powidła daktylowe. Jest czekolada, figi i rodzynki. W smaku nieco więcej samej beczki, ale wciąż mało. Wyraźniejsza jest wanilia. Także alkohol w smaku już wyczuwalny. Piwo jest gładkie i wyraziste. Jak to barley wine. Bardzo klasyczne i niczym nie zaskakujące, no ale też bardzo smaczne piwo. Moja ocena: 4.0/5.


Immensity to zaś imperialny stout uwarzony wspólnie z amerykańskim Forager Brewery. Leżakował przez 18 miesięcy w beczkach po bourbonie Heaven Hill, w których później dojrzewał syrop klonowy, a następnie dodano do niego kawy, której ziarna leżakowały w beczce po Grande Finale, ostatnim beczkowym "piwie" z dużej Pinty. Piwo dość powoli się otwiera, ośmielam się zaryzykować tezę, że wszyscy, którzy pili na panelu i podzielili piwo na kilka części pijąc z naparstków, po prostu nie znają tego piwa. Piwo zyskuje z czasem, a trochę go potrzeba, by wytrąbić 13% potwora. Zapach z każdą chwilą nabiera intensywności, dominuje w nim elegancka kawa, syrop klonowy będący (na szczęście) w jej tle i budujący głębię, czekolada i szlachetny alkohol. Beczka oddała przede wszystkim drewno, a akcenty waniliowe pojawiają się na sam koniec. Piwo jest lekko ostre, ale też nie spodziewałbym się innego. Mi ta kompozycja pasuje, a całość jest smaczne. Moja ocena: 3,9/5.


Najlepszym w mojej ocenie jest Wisdom, imperialny porter (14%) z dodatkiem kokosa, leżakowany w beczkach po bourbonie Buffalo Trace i Wild Turkey przez 15 miesięcy. Tutaj nie sposób przegapić intensywnej, waniliowej beczki. Jest jej bardzo dużo. Podobnie jak kokosowego dodatku, który pięknie gra od samego początku, do samiutkiego końca. Ale to jest taki ewidentnie prawdziwy kokos, nie aromatyzowany dodatek, zmieniający piwo w "plastikowego" batona. Zero sztuczności. Do tego piękne czekoladowe nuty, akcenty śliwkowe. Bajeczka! A że alkohol nieco wychodzi? Phi, przecież to 14% piwo. Moja ocena: 4,1/5.


Obsession to 15 procentowy imperialny stout leżakowany przez 18 miesięcy w beczkach po Buffalo Trace. Przygotowano go wspólnie z Transient Artisan Ales, browarem wywodzącym się z okolic Chicago. Tu ewiedentnie alkoholowość zaszkodziła piwu. W efekcie wyszedł dość ciężki w odbiorze i toporny RIS, choć pierwsze niuchy kojarzyły mi się bardzo dobrze - z wiśnióweczką, ale znów z taką prawdziwą nie aromatyzowaną gówno-wódką spod szyldu Soplicy. Ta wiśniowość szybko niestety znika przykryta czekoladą i palonością (no tą szczególnie). Ten alkohol może sam w sobie nie jest jakoś bardzo męczący, ale spowodowany nim płaski smak piwa już tak. Moja ocena: 3,2/5.

No dobra, ale zapytacie z czym związana jest drama, na którą zareagował odpowiedzialny za piwa Bartek Ociesa (klik!). Otóż pierwsze ocen były - łagodnie mówiąc - dalekie od optymizmu, a nazywając rzecz po imieniu, pokazywały jak lekkomyślna jest wiara w rzetelność oceniających na UT. To oczywiście zarówno plus, jak i minus serwisu. Niemniej jednak pokazuje, że dla każdego browaru oceny są istotne i reakcja Pinty to odzwierciedla. Niemniej jednak szacun za reakcję taką, bo przecież można było wyśmiać i wyszydzić kogoś, kto ma inne zdanie. Ok, a skąd tak niskie oceny?

1) Wysokie oczekiwania podkręcone przez samą Pintę. Czy birgiki wykoncypowały sobie, że Pinta wypuści w świat ubersztosy, które za chwilę będzie można sprzedawać na zachód lub wymieniać je z tamtejsze turbosztosy? Lekko to nieracjonalne. Zdaję sobie sprawę, że Pinta żadnym debiutantem nie jest, ale jednakowoż to piwa, które sporo przeszły, a i do tej pory Pinta nieszczególnie dała się poznać jako browar specjalizujący się w barrel age'ach. 

2) Fajnie jest przyłożyć Pincie, bo to taki gigant wśród kraftu. Kto by zwrócił uwagę na krytykę browaru X czy Y, ale jak już Pincie się coś "nie udaje", to rycerze kraftu uzbrojeni w naparstki prawilności ruszają stadnie z krytyką. Jeśli uzasadnione ok, ale po wypiciu piw doszedłem do wniosku, że tak mocna krytyka nie miała szczególnego uzasadnienia w rzeczywistości. Te piwa nie zasłużyły na tak mocną krytykę. No ale to Pinta.

Najsmutniejsze jest to, że coraz więcej głosów ostatnio w internecie, że jesteśmy anonimowymi i bezkarnymi chamami. Dyskusja w sieci zmieniła się w biedaintelektualny śmieszkizm, a im ktoś głupszy, tym więcej zbiera lajków. Zwrócił na to uwagę gość od Wrocławskich Podróży Kulinarnych, zwrócił na to uwagę także gość prowadzący Tatromaniaka (oba teksty w przeciągu ostatnich kilku dni). Nikt nas w naszym kraju nie przygotowuje do merytorycznej dyskusji, a pyskówka w necie zmienia się szybko w trollowe gównoburze. Każdy pragnie zabłysnąć, a najłatwiej zachowując się jak Jaś Kapela albo Edyta Górniak. Debilnie. Zupełnie się w tej "kulturze" nie odnajduję i zdaję sobie sprawę z tego, że to głównie mój problem.

3) Wychowany na laktozie i aromacie birgik ma zdecydowanie mniejsze szanse, by docenić piwo tego pozbawione, bo ono nie bucha, nie tryska, nie ejakuluje, ale też nie jest sztuczne i plastikowe. "Zwykłe" piwo "nie ma szans" - w cudzysłowie - w starciu z aromatyzowanym, gdzie zapach uzyskuje się wlewając magiczną miksturę do piwa. Piwo z kokosem jest najlepszym przykładem, bo pierwszy raz od lat czuję kokos, który jest kokosowy, a nie plastikowy i kojarzący się z żelem pod prysznic czy szamponem. 

Jestem przekonany, że będzie lepiej, bo Pinta poprawia się w każdym aspekcie, ale musimy się uzbroić w cierpliwość bo BA to nie proste nawalenie laktozy i aromatów, gdzie o smakowe ejakulacje znacznie łatwiej. Wymaga to nieco czasu. A od nas cierpliwości. A po te piwa warto sięgnąć, choćby po to by wyrobić sobie własne zdanie.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy