Na szczycie kraftu - Żar

16:00

Czasami bywa tak, że góra jest bardzo niska, a mimo to staje się turystyczną atrakcją. Położony w części Beskidu Małego, zwanej Grupą Kocierza, Żar jest nią z kilku powodów. Dla nas stał się kuszący z uwagi na biegnącą na szczyt drogę asfaltową, która miała umożliwić wtoczenie tam jedenastokilowego (tara) bolidu Hanny. To miało pozwolić jej na zdobycie już drugiej góry w 32 dniowym życiu (pierwszą była Hala Boracza). Dla mnie była to dobra okazja, do szczytowania z czymś smacznym. Całkiem przypadkowo wylosowałem z lodówki - jak się okazało - rzecz niebanalną.


Beskid Mały gościł w serii "Na szczycie kraftu" już trzykrotnie - odwiedziliście dzięki temu Magurkę Wilkowicką, Leskowiec i Potrójną. Ciągnie się z grubsza od Bielska-Białej na zachodzie do Suchej Beskidzkiej na wschodzie. My dojeżdżamy samochodem do Międzybrodzia Żywieckiego, miejscowości położonej między Jeziorem Żywieckim i Jeziorem Międzybrodzkim. Stąd na szczyt prowadzi asfaltowa droga, która teoretycznie jest zamknięta dla ruchu (poza mieszkańcami), ale w praktyce z zakazem tym jest tak, jak z wieloma dziwnymi zakazami w Polsce. W efekcie w Święto Niepodległości ruch tam niczym w piątek pod kebabem. 


Trasa na szczyt to pięć kilometrów i kilka większych zakrętów. Tę wybierają wózkowcy, rowerzyści oraz lenie w japonkach (i w samochodach). Pieszych wielu nie ma, ale i tak spotykam bandę znajomych z Sosnowca - także z wózkami. Nie ma ich wielu z prostego powodu. Na górę można dostać się kolejką linowo-terenową o długości blisko 1,5 kilometra, która została w 2004 roku przeniesiona tam z Gubałówki. To głównie ona sprawia, że na szczycie są ogromne tłumy wszelakiej proweniencji. 


Kolejną atrakcją Żaru jest znajdujące się poniżej lotnisko szybowcowe, z którego co rusz wynoszone są leciutkie powietrzne statki. Nieustannie wirują majestatycznie nad głowami, a opór powietrza generuje zaskakująco głośny świst. Sprzyjające prądy powietrza przyciągają tu także całe masy paralotniarzy - Ci przy startach korzystają z biegnącej wzdłuż kolejki nartostrady. 


Największą atrakcją jest jednak znajdujący się na szczycie góry sztuczny zbiornik będący elementem elektrowni szczytowo-pompowej Porąbka-Żar. To ponad 2 miliony m3 wody, służące za swoisty akumulator energii elektrycznej, bo tej instalacji jest bliżej do niego niż do klasycznej elektrowni (sumarycznie bowiem więcej energii traci niż produkuje). Na czym polega taka elektrownia szczytowo-pompowa? Otóż wytwarzająca energię elektryczną klasyczna elektrownia węglowa nie może w nocy, gdy zapotrzebowanie na prąd jest znacznie niższe, pracować na pół gwizdka - energia produkowana jest cały czas i aby jej nie tracić, nadwyżki wykorzystywane są do wpompowywania wody z dolnego zbiornika (Jezioro Międzybrodzkie) do górnego (tego na szczycie Żaru). W momencie, gdy zapotrzebowanie na prąd jest największe, woda jest grawitacyjnie spuszczana kilkusetmetrowym szybem przez wielkie turbiny i w ten sposób energia potencjalna wody zmieniana w elektryczną. Takich elektrowni jest w Polsce 23, a ich plusem jest ekspresowe osiąganie pełnej mocy produkcyjnej - Porąbka-Żar osiąga ją w 180 sekund. Jest też najwyżej położoną w kraju i jako jedyna znajduje się w całości pod ziemią. Uff. Prawda że to ciekawe?


A jeszcze ciekawsze jest piwo, które zabrałem sobie tego dnia w góry. Dopiero w domu, pisząc wieczorem o Krafcie Roku zauważyłem, że zdobyło ono złoty medal w kategorii wood & barrel agred beer. Kupiłem je sobie w Toruniu u samego źródełka, gdy wracaliśmy z Beergoszczy. Mowa oczywiście o...


...Legendzie Króla z Browaru Staromiejskiego Jan Olbracht. To russian imperial stout leżakowany w beczkach po szkockiej whisky. Co więcej piwo otwierałem bez uprzedniej lektury etykiety, więc fakt leżakowania zaskoczył mnie w smaku i aromacie. Nie do końca zaskoczyła mnie obecność przypraw piernikowych, co raczej ich eleganckie ułożenie. To piwo jest zaprawdę rewelacyjne! Świetnie zbalansowana jest w nim czekoladowa słodycz, kakaowa wytrawność, subtelne lecz jednak charakterystyczne nuty piernika oraz moc i intensywność beczki, dającej mocno waniliowe nuty. Wszystko tu gra i buczy. W czasie picia genialnie pojawiają się śliwki i wiśnie, a piwo jest wręcz oleiste. 9/10. No kawał dobrej roboty, aż się dziwie że tyle to przeleżało w lodówce (a już to kiedyś prawie obaliliśmy z Hołdą Chmielu, dobrze że się nie udało, bo jako dziewiąte piwo zostałoby zapomniane). 


No ale przecież nie byłe sam. Towarzysz Łukasz zabrał odleżakowanego Wendigo z Brokreacji (uwarzonego z okazji premiery płyty J.D. Overdrive), którego rok wcześniej otrzymał na urodziny i... To piwo jest znacznie lepsze niż wtedy, gdy piłem na świeżo. Wtedy nieułożone, chropowate i  lekko trzeszczące, tym razem ucieszyło intensywnym, ale nie kryjącym wszystkiego owocem yuzu. Sporo tu goryczy, paloności, wytrawności, nut kakao i jakby ziół. Piwo jest gładkie i choć w zamyśle dość agresywne, to już poukładane. Także jeśli kitracie to w swoich norach, to można już pić. 7,5/10.

Zaiste udany był to wyjazd pod względem każdym. Hania spokojnie wjechała na górę, spożyła tam mleko z najlepszego cyca i wróciła spać, gdy my zjeżdżaliśmy z Żaru. Nie mogę się doczekać kolejnej góry z córką!

Zobacz także

2 komentarze

  1. rewelacja, poza tym gratulacje udanej wycieczki i ciągnięcia młodej za sobą. My zaczęliśmy od Sobótki i Gór Sowich dopiero jak młodzi zaczepili o 2 latka.
    ... no i góra Żar - pozdrowienia od beergeeka paralotniarza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piłeś? Nie leć! :P
      A serio to sam bym się, że tak powiem, przeleciał. Sobótka jest super, pewnie na wiosnę, wszak już trzeci browar działa u stóp Ślęży. A na Wielkiej Sowie NIGDY nie byłem. Wstyd.

      Usuń

Obserwatorzy