T.E.A. Time Brewpub
08:00
T.E.A. Time Brewpub w Krakowie to próba przeniesienia klasycznego angielskiego brewpubu w polskie realia. Co to brewpub? Ano to specyficzna odmiana browaru, którego nieodłącznym elementem jest wyszynk na miejscu. W mrocznych czasach na takie miejsca mówiliśmy browary restauracyjne z tego powodu, że na rodzimym gruncie miejsca te funkcjonowały jako przystawki do restauracji. Nawet Bierhalle, brewpuby na niemiecką modłę, określane są mianem restauracyjnych. Czemu? To proste - gdy wybór żarcia jest bogatszy niż wybór piwa (często te same "nudne" style przez okrągły rok), uznajemy, że to browar jest przystawką do restauracji, a nie jedzenie uzupełnia picie piwa. T.E.A Time, podobnie jak wrocławski Browar Stu Mostów (choć tu jest kuchnia i to na wysokim poziomie, ale zdecydowanie jest dostawką do warzenia piwa), przyjmuje jednak klasyczną brewpubową filozofię. Piwo przede wszystkim.
T.E.A Time zlokalizowany jest pierwszorzędnie. Pierwsza kamienica przy ulicy Dietla to zderzenie Starego Miasta kończącego się umownie (dla mnie, osoby spoza Krakowa) na Wawelu oraz (rzekomo) klimatycznego Kazimierza. Krakowa nigdy specjalnie nie lubiłem z uwagi na wszędobylskie tłumy, ale czasem potrafię docenić jego niedyskretny urok kostki brukowej, zabytkowych kamienic, zaułków i przestrzeni. Narożna kamienica, w której mieści się browar, stoi w dodatku nad Wisłą, przy niewielkim parku, a także obok linii tramwajowej, tak istotnej z punktu widzenia spożywającego turysty.
Nigdy nie byłem w angielskim pubie (chyba że irlandzki się liczy; ps. to się zmieni już końcem czerwca - Anglio przybywam!), ale właśnie tak go sobie (też) wyobrażam. Lokal zajmuje dwa piętra, parter kamienicy i piwnicę, gdzie mieści się sprzęt do warzenia, tanki, magazyn i sala z telewizorem. W głównej części poza drewnianym barem, na który od razu wchodzimy, są jeszcze dwa pokoje - w jednym wysokie stoły z krzesłami barowymi, w drugim niskie ławy (na czeską modłę). Ściany są jasne i ozdobione fajnymi grafikami. Jest prosto, stylowo i ciekawie. Czy angielsko? Nie wiem.
Nie ma tu kuchni, ale jedzenie można zamówić z zewnątrz - minimalny koszt zmówienia to 35 złotych, ale jeśli dwie osoby przychodzą coś zjeść, to nie powinna być specjalna bariera. Co jest? Ano na pewno międzynarodowa atmosfera. W niedzielę było tu bardzo wielu obcokrajowców. Czy to z uwagi na fakt transmisji meczu Evertonu z Manchesterem (świetny pomysł!), to nie wiem, ale dookoła słyszałem rozmowy po angielsku.
Oczywiście
jak przystało na lokal wyspiarski wszystkie piwa nalewane są
grawitacyjnie przy pomocy pomp. Kaskadowy efekt, szczególnie imponujący
na stoucie, murowany. Na pompach były cztery piwa z T.E.A. Time, jedno z zaprzyjaźnionego krakowskiego Twigga oraz kolejne dwa stamtąd, ale kontraktowo uwarzone przez Browar Brewklyn, dzięki czemu zaliczyłem pierwsze z nim spotkanie.
Zdecydowałem się na kompleksowy przegląd tego, co było do wyboru (poza jednym, które piłem razy dwa i trzeciej szansy mu nie dam). Piwa oceniam kolejno od lewej do prawej (na zdjęciu powyżej). Najpierw Browar Brewklyn i Żytnie Wędzidło. Byłem ciekaw nieco gęstszego niż zwykle żytniego grodziskiego, ale nawet ten nie przekonał mnie do tego stylu. Mimo że lubię piwa wędzone, to wypowiadam się z pozycji osoby, która zwyczajnie nie lubi grodziszy. Piwo wygląda ładnie, żółte, mętne z niezłą pianką, nawet pachnie (bardzo lekko) przyjemnym oscypkiem, ale w smaku jest już niczym seks w kajaku, fakin' close to water. Smaku w tym mało, posmaku także. Być może maniakom wodziskiego będzie smakować. Mnie nie. 4/10. Drugie piwo z kolei to także Browar Brewklyn i Shopielony. To single hop IPA na chmielu Sorachi Ace. W zapachu dominują nuty chmielowe o trudnym dla mnie do nazwania (melon?) owocu, a w smaku przypomina zielonego, świeżego ogórka. Połączenie to wsparte jest stanowczo zbyt dużą goryczką, jak na oferowane ciało. Piwo przez to staje się wodniste i popada w przeciętność. 5/10. Trzy kolejne piwa to już dzieło własne T.E.A. Time. Na pierwszy ogień irish stout Shamrock'n'roll. Piwo to paloność, paloność i paloność. Niby nic w tym złego bo to wszak wytrawny stout, ale piwo jest niemiłosiernie płaskie. No ale nalane z pompy wygląda bosko. 5/10. Następne jest najlepsze piwo tego dnia Nettletrasher. To extra special bitter o gęstości początkowej 12° blg. Zarówno aromat, jak i smak zdominowane są słodowymi nutami o charakterze biszkoptowym i herbatnikowym. Piwo jest subtelne i bardzo gładkie. Goryczka jest zaznaczona tylko nieznacznie, może nie stylowo, ale na pewno bardzo dobrze tu pasuje. Świetnie mi się to piło, no ale zachwycać się tu nie ma czym. Dobry czasowypełniacz. 6/10. Na koniec zostawiam Phoenixa, czyli pale ale. Piwo i przeważającej słodyczy i przyjemnej podbudowie słodowej wspartej kwiatowym aromatem chmielu. Problem z piwem jest taki, że pod koniec tej pół pinty najpierw wyszła stanowczo zbyt mocna landryna, a pod nią czaiła się kukurydza z puszki, co zepsuło mi picie. Gdybym skończył przed większym ogrzaniem, to nie marudziłbym. 5/10.
Jak widzicie źle nie jest, ale jakoś super dobrze też nie jest. W sumie bez zmian od mojej pierwszej wizyty. Samo miejsce jednak jest dosyć ciekawe i warte odwiedzin.
Zdecydowałem się na kompleksowy przegląd tego, co było do wyboru (poza jednym, które piłem razy dwa i trzeciej szansy mu nie dam). Piwa oceniam kolejno od lewej do prawej (na zdjęciu powyżej). Najpierw Browar Brewklyn i Żytnie Wędzidło. Byłem ciekaw nieco gęstszego niż zwykle żytniego grodziskiego, ale nawet ten nie przekonał mnie do tego stylu. Mimo że lubię piwa wędzone, to wypowiadam się z pozycji osoby, która zwyczajnie nie lubi grodziszy. Piwo wygląda ładnie, żółte, mętne z niezłą pianką, nawet pachnie (bardzo lekko) przyjemnym oscypkiem, ale w smaku jest już niczym seks w kajaku, fakin' close to water. Smaku w tym mało, posmaku także. Być może maniakom wodziskiego będzie smakować. Mnie nie. 4/10. Drugie piwo z kolei to także Browar Brewklyn i Shopielony. To single hop IPA na chmielu Sorachi Ace. W zapachu dominują nuty chmielowe o trudnym dla mnie do nazwania (melon?) owocu, a w smaku przypomina zielonego, świeżego ogórka. Połączenie to wsparte jest stanowczo zbyt dużą goryczką, jak na oferowane ciało. Piwo przez to staje się wodniste i popada w przeciętność. 5/10. Trzy kolejne piwa to już dzieło własne T.E.A. Time. Na pierwszy ogień irish stout Shamrock'n'roll. Piwo to paloność, paloność i paloność. Niby nic w tym złego bo to wszak wytrawny stout, ale piwo jest niemiłosiernie płaskie. No ale nalane z pompy wygląda bosko. 5/10. Następne jest najlepsze piwo tego dnia Nettletrasher. To extra special bitter o gęstości początkowej 12° blg. Zarówno aromat, jak i smak zdominowane są słodowymi nutami o charakterze biszkoptowym i herbatnikowym. Piwo jest subtelne i bardzo gładkie. Goryczka jest zaznaczona tylko nieznacznie, może nie stylowo, ale na pewno bardzo dobrze tu pasuje. Świetnie mi się to piło, no ale zachwycać się tu nie ma czym. Dobry czasowypełniacz. 6/10. Na koniec zostawiam Phoenixa, czyli pale ale. Piwo i przeważającej słodyczy i przyjemnej podbudowie słodowej wspartej kwiatowym aromatem chmielu. Problem z piwem jest taki, że pod koniec tej pół pinty najpierw wyszła stanowczo zbyt mocna landryna, a pod nią czaiła się kukurydza z puszki, co zepsuło mi picie. Gdybym skończył przed większym ogrzaniem, to nie marudziłbym. 5/10.
Jak widzicie źle nie jest, ale jakoś super dobrze też nie jest. W sumie bez zmian od mojej pierwszej wizyty. Samo miejsce jednak jest dosyć ciekawe i warte odwiedzin.
0 komentarze