Piwny przewodnik po Brukseli

09:29

Dwa dni spędzone na upajaniu się Brukselą to przede wszystkim powtarzane jak litania "no, thank you" hałaśliwym i natarczywym kelnerom, proponującym aby najbliższy posiłek spożyć właśnie w restauracji, przed którą rozlega się ich terytorium łowieckie. Powinienem oczywiście odpowiadać im "merci, je n'ai pas faim", ponieważ przeważająca część brukselczyków posługuję się językiem francuskim. Nie mogłem sobie pozwolić jednak na przejedzenie mojego wakacyjnego budżetu, bowiem cel miałem bardziej światły - przepić go. O to miało nie być trudno. Bruksela to nie tylko serce Europy, ale serce jakże piwnej Belgii. Przepływająca tędy rzeka Senne niesie w nurcie echo browarów słynących z warzenia lambików, czyli piw fermentacji spontanicznej. O tym, jak smakują prawdziwe, czystej krwi lambiki, można przekonać się praktycznie w sercu biurokratycznej hydry nienasyconej, w słynnym Browarze Cantillon w dzielnicy Anderlecht.


Kliknij dalej, a przeniesiesz się w świat najlepszego piwa, najciekawszych piwnych stylów i bardzo klimatycznych lokali.

Wizyta na jednym z najładniejszych rynków, na jakich byłem (w osobistym rankingu oczywiście przed Sosnowcem), czyli na Groote Markt to dysonans poznawczy. Wielki plac otoczony historycznymi kamienicami robi niesamowite, pełne kupieckiego przepychu, wrażenie. A co na jego środku? Oczywiście rozkładające się namioty jakże malowniczo uniemożliwiają wykonanie w miarę ładnych zdjęć. Rzut oka na nie. Łał, to namioty belgijskich browarów - następnego dnia ma się rozpocząć weekend belgijskiego piwa! Co za zbieg okoliczności! A Belgian Beer Weekend wygląda tak...


Kiedy już obfotografowałem pobliskiego Manneken Pis, czyli Sikającego Chłopa, aby pokazywać go jako znajomym najbardziej żenujący symbol miasta, jaki widziałem (gorszy niż fantastyczne katowickie ogrody), usiadłem i zapłakałem. Na szczęście lokalsi podchodzą do niego z dużym dystansem i pewnie mają niezły ubaw z tłumu, którego członkowie mającą trudność z wykadrowaniem zdjęcia tak, aby nie było na nim innego turysty. Gorsza jest tylko sikająca dziewczynka. Oba te symbole łączy ciekawa rzecz. Tuż obok jednego i drugiego znajdują się arcyciekawe knajpy. Do obu koniecznie chciałem zajrzeć, udało mi się i oto one...

Delirium Cafe

Zacznę od tej bardziej znanej - Delrium Cafe. To ścisłe centrum Brukseli, przy czym słowo ścisłe dobrze oddaje naturę uliczek, w okolicy których knajpa jest położona. Uliczka Impasse de la Fidélité wciśnięta jest tuż obok równie wąskiej Beenhouwersstraat - gdy już potrącimy kilka osób gnieżdżących się przy stolikach i prychniemy na Jeanneke Pis (za kratami) będziemy mogli spokjnie wejść do ogromnej knajpy. Trudno ją przegapić, bo reklam i neonów jest na niej więcej, niż na najbrzydszym budynku w Polsce (Kielce).


Delirium składa się z trzech pięter. Parter jest ogromny, można się zgubić - jest tu bar z całą masą kranów, są piwa stałe i piwa gościnne. Wystrój lekko mroczny, co tworzy miłą atmosferę nawet w ciągu słonecznego dnia. Elementem wystroju, którego nie przeoczysz są birofilia - reklamy piw, neony, tacki, wieczka beczek, szkła, ceramika. Wszystko to przytwierdzone do sufitów, ścian, podłóg, słupków i wszystkiego innego! One są wszędzie, aż przytłaczają. Ale jednocześnie tworzą fajną atmosferę. Podobnie jest w piwnicy, gdzie mi się nieco bardziej podobało, ale tu niższy sufit tworzy wrażenie większej przytulności. Siedziałem przy wielkiej beczce i podobało mi się to.


Jest jeszcze piętro, ale czynne dopiero wieczorem, więc mimo dwóch wizyt nie udało mi się załapać. Co oferuje Delirium? Ponad dwa tysiące piw w menu! W Belgii nawet przy 20 miałbym zagwozdkę, bo większość chciałbym wypić. Zdecydowałem się jednak na piwo z brukselskiego Bresserie de la Senne, ale o tym w jednym z kolejnych wpisów (zbiorczym o tym browarze).

Warto pamiętać, że ze względu na popularność, kultowość oraz świetną lokalizację w Delirium będą tłumy, nawet w południe w środku tygodnia. Jeżeli Cię to nie zraża, to będziesz w niebie.

Poechenellekelder


Obok sikającego chłopca jest Poechenellekelder, czyli Piwnica Kukiełek. Dla osób, które w dzieciństwie bały się na Laleczce Chucky. Ta knajpka jest bowiem wypełniona przeróżnymi kukiełkami. Wygląda trochę jak magazyn teatralny. Co ciekawe nie ma tam żadnej piwnicy, co więcej do knajpy wchodzi się po schodach... Wystrój jest cudny, pełna przenajróżniejszych szpargałów graciarnia. Czyż nie pięknie?


Na czterech kranach nic ciekawego - Jupiler, dwa Lindemansy i St. Feuillien Blonde. Ale butelek już jest cała masa (wnętrze menu poniżej) i trudno o prostą decyzję.



Wybór padł na piwo opisane jako brune - Noir de Dottignies z browaru De Ranke. Strzał w samą dyszkę, bo piwo jest absolutnie fantastyczne! Piwo okazało się być ciemno brunatne i okraszone potężną pianą. Jak Noc w Dottignies, czyli miejscowości gdzie zlokalizowany jest browar. 6 słodów, chmiele Saaz i Challenger oraz potęga 9% alkoholu, którego w tym piwie nie czuć - czyli to co najlepsze w piwie belgijskim. W zapachu oczywiście typowe belgijskie drożdżowe akcenty, ciemne owoce leśne i skórka chleba. Nieco czekolady i orzechów. Jest naprawdę kompleksowo. Piwo jest pełne i średnio wysycone (a na pewno bardziej niż bym się spodziewał). W smaku przeważają ciemne owoce, a słodowość jest doskonale zbalansowana goryczą chmielu. Bosko! 

Poechenellekelder jest miejscówką godną polecenia każdemu miłośnikowi piwa. Znajdzie on tu piwo dla siebie i skonsumuje jest we wspaniałej atmosferze.

A la Mort Subite

To chyba jedna z najbardziej kultowych knajp w całej Belgii. Któż o niej nie słyszał? Lokal datuje się na 1910 rok, a wcześniej nazywał się La Cour Royale, czyli Dwór Królewski. Pośród klientów przeważali pracownicy narodowego Banku Belgii, którzy w przerwach grywali w karcianą grę "421". Tuż przed powrotem do biur rozgrywali ostatnią partię zwaną właśnie Mort Subite, czyli Nagła Śmierć. Dziś lokal jest prowadzony przez czwarte pokolenie rodziny Vossen, a lokal istnieje pod tym samym adresem od 1928 roku. 


A la Mort Subite mieści się w jasnej, secesyjnej kamienicy, na której powiewa belgijska flaga. Na zewnątrz poustawiano niewielkie stoliki z eleganckimi krzesłami, a wewnątrz... Wow!! Dyskretny urok secesji, pięknie wykończone drewniane ozdoby, lustra, falowane balustrady, wyszukane ozdoby... Eh, przepięknie. Okrągły kelner niespiesznie podaje piwo... Poczułem się jakbym wehikułem czasu przeniósł się te sto lat wstecz.


Menu nie powala. Nie ma tu piw nowofalowych, nie ma hypu na nic dziwnego. Jest po prostu stara dobra klasyka.

Czego się mogłem napić jeśli nie piwa z Mort Subite właśnie? Padło na Faro, którego to z tego browaru jeszcze nie próbowałem. Faro to odmiana lambików. Powstaje przez kupażowanie dwóch roczników lambika, a następnie jest dosładzane cukrem. Ten tutaj niczego mi nie urwał, bowiem byłem już po wizycie w Cantillon, a po niej sporo się zmieniło w moim postrzeganiu lambików... Zdecydowanie słodki, z lekką jedynie nutą kwasowości i praktycznie niewyczuwalną końską derką. Zdecydowanie kobiece piwo z dominującym karmelem, palonym brązowym cukrem - a to właściwie jest to samo.

A la Mort Subite powinno być jednakowoż punktem obowiązkowym każdej wycieczki do Brukseli.

Moeder Lambic

Na koniec knajpa, która mi najbardziej przypadła do gustu, z tych odwiedzonych w Brukseli. Zawiera w sobie wszystko to, co powinno mieć miejsce, do którego z przyjemnością przychodzi się na dobre piwo. Moeder to matka, a jak wiemy u mamy zawsze smakuje najlepiej.


Moeder Lambic to coś więcej niż knajpka, to miejsce które pretenduje do bycia świątynią piwa, której właściciele chcą dołożyć swoje kilka groszy do rozwoju piwnej kultury. Kolaborują między innymi z lokalnym Brasserie de la Senne w tworzeniu piwa Band of Brothers.


Lokal prezentuje troszkę inne podejście do wystroju, niż wspomniane trzy miejsca. Nie ma tu rupieciarni, nie ma zachwytu przepychem secesji - no może poza wyglądem kamienice z zewnątrz. Postawiono na nowoczesny minimalizm z punktowym, przytulnym oświetleniem. Za barem bardzo wiele kranów, w tym pompy ręczne (w sumie blisko 50). W menu to co widzicie, wszystko z kija. Ceny piw gościnnych w butelkach w większości porażają - Judgment Day z Lost Abbey czylo amerykański quadruple to jedynie 29 euro.


Ja zdecydowałem się na kolejnego strong ale, tym razem pod postacią Grand Cru z browaru klasztornego Val-Dieu. Po raz kolejny się nie zawiodłem. Strong ale był rzeczywiście strong - 10,5% alkoholu. Ciemno brązowe piwo z gęstą pianą prezentuje się solidnie, szczególnie w formowym, przysadzistym szkle. Pachnie mocno rodzynkami, słodkim syropem, suszonymi śliwkami i toffi. Jest gęsto i mocno, czuć tę alkoholową moc, bo rozgrzewa bardzo solidnie. Właściwie niczym jakiś barleywine. Ta myśl nasuwa się przede wszytskim za sprawą potężnej goryczy chmielowej. W smaku prym wiodą figi i suszone winogrona, wspólnie z czekoladą. W tle wiśnie w karmelu. Mmmm... Takie piwa lubię najbardziej. 


W Brukseli jest kilka miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Jednym z nich jest galeria handlowa (tak!) Galeries Royales Saint-Hubert. Wspaniały przykład architektury secesyjnej. Obawiam się, że dzisiejsze handlowe centra nie będą zachwycały nikogo za 100 lat. A tam szedłem ze szczęką pałętającą się między kolanami. Nie dość, że miejsce jest w samiutkim centrum, to jeszcze tuż nieopodal (trzeba w środku galerii opuścić budynek wychodząc do wąskiej uliczki) jest najlepszy sklep z piwem Delices & Caprices. Delicje i Kaprysy to jednak coś więcej, bo w środku można piwo także degustować. Zresztą takich miejsc w Belgii, gdzie oprócz kupienia piwa można usiąść i je wypić, jest znacznie więcej, a to znaczy, że prawdopodobnie nie trzeba mieć osobnych koncesji.


Wybór jest tu przeogromny, a ceny znacznie bardziej przystępne niż we wszystkich tourist trap, jak są przez lokalsów nazywane sklepy z pamiątkami. To właśnie w Delicjach kupowałem dziwne piwa do wieczornych i plenerowych degustacji. 

Plenerowe degustacje, czyli piwo do śniadania, piwo poobiednie, czy też piwo wieczorową porą, to konieczny element pobytu w każdej miejscowości w Belgii. A to dlatego, że można spożywać piwo w plenerze i nie dość, że nie jest to karane, to jest w dobrym tonie. Co pękło w Brukseli?

Pierwszym piwem kupionym w stolicy Belgii był śniadaniowy strong ale Hoegaarden Grand Cru, który kosztował jakieś zupełnie śmieszne 1,50 euro w małym Carrefour koło dworca centralnego. W sam raz do porannej bagietki z serem. Złocisto pomarańczowy, musujący. Zachwycił mnie tym, że pomimo 8,7% alkoholu pozostał on w tle, za suszonymi owocami, mocnymi drożdżami belgijskimi i przyprawami. W smaku słodki i owocowy. Bardo przyjemne piwo, które zniknęło bardzo szybko.
Ostatnim piwem, które opiszę w tym przeogromnym wpisie będzie Oud Bruin z Brouwers Verzet, czyli mikrobrowaru z Anzegem. Jak widzicie wygląda niezbyt apetycznie. Taka jasnobrązowa breja bez piany. W nosie kręci przyjemny owocowo karmelowy zapach, w którym od razu można wychwycić kwaśne nuty. Rzeczywiście piwo jest kwaśne, ale bardzo umiarkowanie (no ale to wciąż z perspektywy Cantillon, bo dla Katarzyny był bardzo kwaśny). W smaku przypominał cierpkie wino z nutami jeżyn, drewna, leciutkiej stajni i drożdży. Przyjemne, orzeźwiające, ale bez szału i urwania dupy.
Bruksela jest po prostu genialna, a wciąż jeszcze nie napisałem więcej o niewątpliwie największej atrakcji, czyli Browarze Cantillon (wkrótce na blogu), a także wschodzącej gwieździe czyli Brasserie de la Senne (wkrótce na blogu, lub nawet wkrótcej jeszcze).

Zobacz także

7 komentarze

  1. jak dla mnie knajpa delirium jest kiepska... byłem w 2013 i 2014 roku, maja grubo ponad 2000 piw a w tym roku udało mi sie utrzelić 10 piw których akurat nie mieli (patrzac z ich "ksiazki"), dodatkowo miałem zarezerwowane inne piwo u nich w butelce (bardzo stare), lecz coś pomylili w zapisie.... (co do tłumów... byłem we wtorek lub środe między 11-12, i było może z 5 osób, w tym 3 to polacy) :D
    W Mort Subite nie byłem, ale słyszałem że kiepsko...

    Najbardziej zaskoczył mnie moeder lambic.... Fantastyczna obsługa, powiedziałem że lubie kwaśne piwa to doradzili mi ze szwajcarskiego browaru BFM, jakiś kwas o mocy 11%.... jedno z lepszych piw które piłem... Lane faro z cantillona, też genialne...

    co do sklepów to sie nie wypowiadam, bo wszędzie drogo.... koło 7km od centrum jest hurtownia w których ceny są powalająco niskie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No szkoda, że anonimowo. 7km i hurtownia to bardzo ładnie. Tylko trzeba jechać autem i kupić hurtowo. Może kiedyś. W Mort Subite jak napisałem, jeśli chodzi o piwo - przeciętnie; atmosfera jednak super. A i sklep, o którym napisałem znacząco tańszy od większości, w których byłem.

      Usuń
    2. trzeba autem niestety.... w poblizu polecam browar beersel... mimo że w poniedziałki maja zamknięte to otworzyli i pozwolili dokonać zakupów (ale tylko odliczona gotówka)... Chciałem też jechać do hanssensa, ale zamknięte dla publiki :S Jesli nie bruksela to polecam westvleteren (sama knajpe przy klasztorze), oraz pobliski tam browar struise (czynny tylko w soboty (i to chyba nie wszystkie)) w którym genialny RIS Black Albert kosztuje 2,50E, podczas gdy w sklepie firmowym struise w Bruggi kosztował 4,70 !! w sklepach rzadko kiedy osiagalny, ale ceny nawet do 5,30E.... Polecam też browar Alvinne :D genialne sour ale, jak sie facet dowiedział ze zrobilismy 1000km ponad po samo piwo to miał lekkie zdziwienie :d

      co do cen w hurtowni... połowe nizsze niz w sklepach... wybór przepotrownie ogromny. Wydać tam 200E na piwo- żaden problem :D tylko trzeba mieć najlepiej duże kombi, a nie mała yariskie gdzie ciezko upchać 200piw :D


      Pozdrawiam JM

      Usuń
  2. No to już wiem gdzie wybiorę się w grudniu będąc w Brukseli :)))

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy