Arbor

09:00

Zabieram was do Bristolu na degustację trzech angielskich piw. Nowofalowy browar Arbor, znany ze swoich eksperymentalnych zapędów, trafił pod moją strzechę dzięki będzińskiemu Groszkowi. Trzy butelki z liściem klonowym na etykiecie z piwami w ciekawych, "rewolucyjnych" stylach były uzupełnieniem wspaniałego weekendu, pełnego 30. urodzin siostry, jazdy na rowerze, ogólnego odpoczywania od pracy oraz niespodziewanych, miłych gości. Czego więcej chcieć? Aby piwa trzymały poziom. Zapowiadały się troszkę na podobieństwo pierwszych próby naszych rzemieślników - bierzemy masę chmielu i walimy do kadzi, piwosz sobie z tym poradzi. Wynik to 2 do 1 na korzyść Arbora - które piwa przeszły do kolejnych rund, a któremu zaszkodziło i odpadło po eliminacjach?


Browar Arbor rozpoczął swoją działalność w 2007 roku w przybudówce przy Old Tavern w dzielnicy Bristolu - Stapleton. Wybicie rzędu niespełna 400 l. nie pozwalało na zbyt wiele, na szczęście po roku z hakiem knajpa została zamknięta, a piwowarzy przenieśli się na przedmieścia Bristolu do Kingswood. Dwukrotnie większe wybicie wystarczało im do 2012, gdy przenieśli się do obecnego browaru w bristolskim Lawrence Hill, gdzie przy wybiciu blisko 3.200 litrów są w stanie warzyć blisko 10 tysięcy litrów piwa tygodniowo. Arbor to po naszemu altana, taka po której pną się i którą pokrywają różne rośliny. Na etykietach widnieje liść klonu, ale ja oczami wyobraźni widzę jednak chmiel. Browar od czasu powstania uwarzył tak wiele piw, że czytając nazwy dostałem oczopląsu, a lista ich single hopów to wspaniały przegląd światowego przemysłu chmielowego - Single Hop Lubelski ciekawi mnie szczególnie! 

Na pierwszy, sobotni ogień Arbor - M Bomb Mosaic Pale. Arbor wypuścił całą serię piw bombowych, a to akurat jest bristolski single hop, który jest prawdziwą bombą uzbrojoną chmielem Mosaic. Producent określa go jako golden bitter i właściwie niegrzecznością byłoby przeczyć. 4,7% czynią go piwem lekkim, a o kolorze można powiedzieć właśnie to, że jest złocisty, opalizujący i wygląda przepięknie. Prawdziwa wybuch następuje w momencie przyłożenia nosa do płynu. Najpierw cofam kinol z obawą, czy nie zaszła pomyłka. Potem raz jeszcze. Zapach to owocowy rozpierdol nozdrzy. Jeden z najlepszych zapachów jakim było mi dane się sztachnąć. Wszechogarniająca fala cytrusów zmiatająca po drodze wszystko grejpfrutowym uderzeniem i mandarynkowym aftershockiem. W tle mgliście migoczą iglaki. Zapach ten jest słodkawy, podobny jest też smak mandarynki i mango. Ściera się ta owocowa słodycz z naprawdę sporą goryczą uwydatnioną przez lekkość piwa. Na szczęście przytłacza tylko przez chwilę, bo już przy kolejnych łykach czule pieści podniebienie. Przepyszne.

Arbor The Monkey's Uncle Hoppy Amber Ale jest dokładnie tym, co głosi etykieta. Czy to możliwe, by piwo było aż tak zaskakujące, że aż niemożliwe? Tylna część etykiety wymienia listę chmieli użytych podczas warzenia - nie będę przytaczał, bo to się ledwie tam mieści. Cała gama nazwanych i kilka nienazwanych, eksperymentalnych odmian. Piękna bursztynowa, nieprzejrzysta barwa zwieńczona jest czapą piany. Spod niej dobiega mocny aromat chmielu, główne to owoce egzotyczne (słodziutki ananas, mango, brzoskwinia) i nuty leśne. Monkey's Uncle to jedynie 5% alkoholu i całkiem spora słodowość, z której na pierwszym miejscu w smaku jest karmel. Gdy już przebrzmiał i przyzwyczaiłem się do niego, pięknie zagrały cytrusy - gorycz chmielowa jest jeszcze większa niż przy poprzednim piwie, ale jednocześnie nie ma zalegającego charakteru. Gdzieś na końcu zagrały mi orzechy. Piwo o zupełnie innej specyfice. Tęższe, mocniejsze, bardziej charakterne. Jeśli tamto jest bombą, to to jest atomówką. Bardzo dobrze.

Arbor Half-Day IPA American Pale Ale sugeruje styl india pale ale, ale na pół gwizdka. 5,2% alkoholu i dodatek chmieli Centennial i Simcoe w czasie warzenia i Citry na zimno. Zestaw ten okazał się moim zdaniem chybiony. O ile piwo ma odpowiednią słodowość, moc i pełnię, to niestety aromat jest bardzo nikły, lekko limonkowy i słodkawo płaski, a smak również ubogi. Jest łodygowa, może nie najgorsza, ale też nie jakaś przyjemna gorycz. Mlaskałem przy tym piwie i zachodziłem w głowę, o co chodzi z tą chmielowścią i wiem - jest zbyt słodko. Nie sądzę, by piwu udało się przeprowadzić mnie choćby przez pół dnia. Raczej hald-dead niż half-day. Jestem na stanowcze i zdecydowane "raczej nie".

Ogólnie na plus można Arborowi zaliczyć stylistykę etykiet - szykowna prostota i elegancja dominują. Górna część w swej monochromatyczności wygląda wręcz jak linoryt, a dolny pasek to gustowny i wyróżniający kolor. Nazwa piwa, określenie stylu - z tyłu wszelkie niezbędne informacje. Plusem jest też pojemność - 1 pinta. Człowieka przyzwyczajonego do 0,5 litra cieszy taki drobny szczegół, że piwo nie mieści się w całości do jego szklanki. Na 3 kupione piwa dwa okazały się bardzo dobre, a jedno średnie - to dobry wynik. Cena też nie zabija. Razem kosztowały mniej niż 40,00 zł. Z czystym sercem polecam sobie dalsze zapoznawanie się z browarem Arbor.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy