Trzej Komesowie i ich dary

08:00

Browar Fortuna niejednokrotnie sam prosił się o klapsy. Wypuszczanie rozpuszczalnikowych piw pseudobelgijskich, gdzie nawet po terminie aromat kleju do tapet był niemożliwy do wytrzymania, to słaby skok na portfele miłośników piw rzemieślniczych. Piwa smakowe (mirabelka, śliwka, wiśnia) celują w nieco innych odbiorców podobnie jak Fortuna Czarne, obiekt westchnień miłośników taniego kraftu w multitapie. Po nim trzeba iść do dentysty, tyle ma cukru. Musimy pamiętać jednak, że gdzieś w 2011 roku, kiedy nie było jeszcze pojęcia kraft, a nasze rzemiosło raczkowało, Fortuna wypuściła serię piw Miłosław - co prawda style były klasyczne - koźlak, pilzner, marcowe, pszeniczne - ale było to coś świeżego i przede wszystkim szeroko dostępnego. Przed nimi nieco trudniej uchwytne latały po sklepach miłosławskie Smoki - Czarny, Czerwony, Srebrny i Złoty - a tu mówimy już o połowie pierwszej dekady XXI wieku. Całe lata przed Kopyrem. No i oczywiście jedno piwo, które przez całe lata sprawia, że w ogóle interesujemy się tym, co produkuje Browar Fortuna - mowa oczywiście o nagradzanym w świecie Komesie Porter


To właśnie porter z Miłosławia sprawia, że miłośnicy piwa pobiegli do sklepu i kupili trzy powyższe piwa. Czy one zasługują na tak dużą atencję? A na koniec bonus zupełnie na gorąco.

Ja jeszcze nie zdążyłem pozbierać szczęki z podłogi po informacji o tych piwach, Bartek Nowak nie zdążył wyleczyć kaca po nich, a na dzień chłopaka najlepsze na świecie koleżanki z pracy sprawiły mi taki prezent. Weekend zapowiadał się fantastycznie. 


Komes Porter Malinowy został wzbogacony rzecz jasna sokiem malinowym (a właściwie mieszanką malinowego i jabłkowego - w sumie to tylko 1,4% w składzie), ale też wanilią z Madagaskaru i papryczkami chilli z Indii. Z jednej strony zżerała mnie ciekawość, a z drugiej pełen byłem obaw. Niesłusznie. Pierwsze wypite piwo okazało się najciekawszym z całej trójki. Maliny totalnie dominują aromat i smak praktycznie przez całą degustację, ale mimo to nie przykrywają mocnej słodowości i likierowego charakteru porteru bałtyckiego. W czasie picia dodatkowo dochodzi do głosu wanilia, która sprawia że maliny przypominają bardziej jogurt malinowy i są mniej ordynarne. Piwo jest nieco nalewkowe, zupełnie nie alkoholowe (8,5%), lekko piekące, ale głównie malinowo-czekoladowe. Choć nie jestem fanem tak dominujących owoców, to bardzo mi to piwo podeszło. Szczególnie że słodycz pozostaje głównie w zapachu, a posmaki są bardziej wytrawne. Jeśli zestawimy to z ceną, to już w ogóle jest dobrze. 7,5/10.


Komes Porter Bałtycki Płatki Dębowe jest ciut mocniejsze (9%), a dodatkiem specjalnym są tu płatki dębowe (uwaga, uwaga - z francuskich drzew wykorzystywanych w bednarstwie). Nie ma tu drapania w gardło, więc w poprzednim piwie można je spokojnie przypisać papryczkom, ale bardziej rozgrzewa. Nie ma też już tu miejsca na słodycze, od początku piwo jest wytrawne. Może za sprawą mocnych nut drewnianych, które - podobnie jak maliny - są dominujące. Jest tu też wyraźna kawa, paloność i lekkie orzechy włoskie. To piwo jest bardzo w porządku.7/10.


12% alkoholu Komesa Russian Imperial Stout może nie masakruje kubków smakowych i narządu węchu, ale na pewno daje się we znaki, szczególnie w gardle, które piecze i pali w trakcie picia. Aż się prosi zakopać to piwo i wyciągnąć za rok. Alkohol sprawia, że jest to bardzo wytrawny RIS. Na szczęście paloność jest wysoka, a wyczuwalne są też nuty kakao, suszonej śliwki i czekolady. Do dobrego piwa troszkę mu brakuje, ale piłem już gorsze RISy. Zaletą tego jest niewątpliwie cena. Za te same pieniądze możemy mieć co najwyżej niepijalnego Tenczynka. 5,5/10. Sprawdzimy go po terminie - ustawiam sobie przypomnienie na 8 września 2019 roku, w sam raz po Brackiej Jesieni.

Całościowo nie jest źle. Trzej Komesowie przynieśli mirrę, kadzidło i miedź, bo na złoto nie styknęło. Portery są smacznymi piwami, fajnie będzie co jakiś czas do nich wracać. Bardzo mnie ciekawi, kiedy pojawią się kolejne warki. RIS potrzebuje jednak czasu. Ciekawym czy się ułoży, czy klejem zatrwoży.


Dzień przed ukazaniem się tego wpisu przywiozłem sobie z Alkoshopu nowego Miłosławia (który warzy śmiało) Klonowy Milk Stout. To piwo ma dwie podstawowe zalety - wygląda niebiańsko z prawie nieprzeniknioną czernią i potężną czapką piany oraz delikatnie pachnie syropem klonowym i ten aromat jest bardzo przyjemny. Poza tym niewiele się tu dzieje w nosie - po chwili lekka paloność zostaje zdominowana przez mleko (nawet trochę przypalone). W smaku jest piwo dosyć pełne, ale za sprawą mlecznej słodyczy, która szybko zaczyna męczyć. Nieco tępa ziołowo-palona goryczka nie daje radości. Jest to na pewno piwo do wypicia. Słodkie niczym niegdysiejszy B-Day: Przewrót Mleczny, ale nie posiada jego polotu i głębi. 5,5/10. Ja nie wrócę.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy