Wybierając się w maju w Bieszczady nie zastanawiałem się mocno nad tym, jakie piwo ze sobą wziąć. W magicznym pudle czekały na mnie dwa zestawy piw nowych, jeszcze przeze mnie nie próbowanych i właśnie te siedem butelek wpakowałem do plecaka kosztem butelki z wodą i sandałów. Nie ukrywam, że o mocniejsze drżenie serca przyprawiały mnie szczególnie piwa ze Słodowego Dworu, całkiem nowego mikrobrowaru. Butelki wyraźnie rzuciły mi się w oczy za sprawą swoich etykiet, które swoją stylistyką przypominają secesyjne grafiki Alfonsa Muchy.
Nie wiem, czy jest to odprysk piwnej rewolucji i rosnącego popytu na szeroko rozumiane piwa inne na świecie, ale fakt jest następujący - od trzech lat każdego roku działalność swoją rozpoczyna kolejny browar klasztorny, mogący pochwalić się znakiem Authentic Trappist Product. Do 2012 r. właściwie jednym tchem wymienialiśmy sześciu Trapistów w Belgii i jednego w Holandii, wtedy też działalność swoją rozpoczął pierwszy browar Trapistów w Austrii - Stift Engelszell. Klasztorny browar warzy trzy piwa i o wrażeniach z picia wszystkich trzech napisałem poniżej.
Koleżanka z Oblężonego Miasta pracująca w krakowskim Tap House to dobra motywacja, aby odwiedzić miasto smogu i maczet. Gdy jeszcze okazało się, że tego dnia odbędzie się mikro kranoprzejęcie "polsko-belgijskiego" browaru Gzub, to chęć ta znacznie urosła.
Nie zmógł mnie nawet brak siedzących miejsc w busie relacji Sosnowieś -> Kraków, który tylko do Dąbrowy jechał nieco ponad pół godziny. Nie ma jak zdjąć kurtki, między nogami plecak, bo przecież nie ma przestrzeni, aby trzymać go w miejscu do tego przeznaczonym. Nawet jakbym zdjął kurtkę, to nie miałbym jej gdzie położyć, bo cały bus został zaanektowany przez grupę zorganizowaną (tu chętnie napisałbym kilka słów o tej wycieczce, ale niestety dogryzanie grupom defaworyzowanym to u nas faux pas i nawet ja tego nie uczynię publicznie, pedagogom nie wypada; chętnie rozwinę myśl w cztery oczy). Po plecach cieknie pot, bo kierowca grzeje jak powalony, a z nieszczelnego okna na dachu wciąż coś kapie. Dzieci drą ryje. Opiekunki siadły jak najdalej od nich mogły. Uratowały mnie słuchawki, ale co chwilę miła starsza pani szarpała mnie za rękę pytając "ile jest?" (Polska przegrała z "Katarem" /a właściwie swoistym połączeniem francy, kiły, kaszlu, anginy i tyfusa skompletowanych przez katarskich miliarderów/. Na taki Katar nie ma lekarstwa).
Wieczór zapowiadał się obiecująco, mimo że nie mogłem siedzieć zbyt długo. Starość nie radość, a komunikacja również.
Tym samym - tęsknym, nieco melancholijnym - wzrokiem ja spoglądam na piwo. |
Ze wszystkich kobiet belgijskich akurat blondynki nie wywołują u mnie drżenia serca. Nie pocę się myśląc o nich i zawsze strzelam oczami za ciemniejszym kolorem włosów. To właśnie na widok ciemnych cieknie mi ślinka.
Podobnie z piwem. Wszelakie ciemne przyprawiają mnie o ciarki, zachwycam się nimi, upajam. Belgijskie blondy, w całym bogactwie tamtejszego piwowarstwa, to chyba najmniej ciekawe style. Co nie znaczy, że w ogóle nieciekawe. Wciąż mało w naszym kraju interpretacji klasycznych belgijskich piw. Quadrupli, tripli i dubbli tyle co kot napłakał. Za to blondów kilka się pojawiło. Dziś o dwóch. Jeden z Pracowni Piwa, a drugi z Wrężela.
Podobnie z piwem. Wszelakie ciemne przyprawiają mnie o ciarki, zachwycam się nimi, upajam. Belgijskie blondy, w całym bogactwie tamtejszego piwowarstwa, to chyba najmniej ciekawe style. Co nie znaczy, że w ogóle nieciekawe. Wciąż mało w naszym kraju interpretacji klasycznych belgijskich piw. Quadrupli, tripli i dubbli tyle co kot napłakał. Za to blondów kilka się pojawiło. Dziś o dwóch. Jeden z Pracowni Piwa, a drugi z Wrężela.
Gambrinus mniej obeznanym osobom bez wątpienia kojarzy się z przeciętnym czeskim piwem typu pilzner. To wielkokoncernowe piwo warzone jest w Pilznie i dostępne wszędzie. Szaleni histo(e)rycy kojarzą polski browar o tej samej nazwie, który znajdował się całkiem niedaleko miejsca, z którego piszę, w dzielnicy Będzina - Gzichów. Działał tam blisko sto lat, a zrównany z ziemią został w 1973 roku. Chciałoby się napisać "wina Tuska", ale to "wina Tyska-cza". Tak naszego koncernu. Pierwotnie Gambrinus to legendarny król flamandzki, uważany za wynalazcę piwa i jego patron. Legendarny, a wiecie jak to bywa z legendami. Niektórzy utożsamiają z nim Jana I Zwycięskiego (Jan Primus). Portret tego towarzyskiego i skorego do zabaw księcia Brabancji zdobił siedzibę cechu piwowarów, gdzie przekazywany był z pokolenia na pokolenie. A mogli trzymać tam malunek nagiej freli, dziś piwosze mieliby fajną patronkę. Jeszcze inni widzą w Gambrinusie Jana bez Trwogi, księcia Burgundii. Legendy...
Nie legendą a najprawdziwszą prawdą jest to, że od 2013 roku w Tychach działa Gambrinus - Multi Tap Bar, dokąd udałem się na spotkanie i piwo w ostatni piątek.
Grudzień już dawno nie był tak cudowny jak teraz. Na nizinie łagodny, stosunkowo ciepły, bezśnieżny. W górach pokazuje swoje prawdziwe piękno. Niesamowita przejrzystość powietrza, ostre słońce, praktycznie bezwietrzna aura, blisko metrowa warstwa lekko zmrożonego śniegu. Jego biel aż oślepia na rozległych łąkach południowo-wschodniego zbocza Skrzycznego. Bo tam właśnie wybrałem się w sobotę 14. grudnia z paczką znajomych.
Wizualny orgazm został, w międzyczasie zachwytów nad magią gór, uzupełniony smakową ekstazą. Na szczyt wniosłem bowiem belgijskie, klasztorne piwo Floreffe Prima Melior. Klasztorne? Belgia? Góry? Jeśli któreś z tych krótkich pytań nie daje Ci spać w nocy, zapraszam do czytania.
Do tej pory z Piwnymi Podróżami gościłem w dwóch klasztorach Trapistów. "Odwiedziłem" Rochefort oraz Opactwo Scourmont w miasteczku Chimay. Dzięki Najcudowniejszej Karolinie Świata przybyły do mnie kolejne belgijskie smakołyki (jak wczoraj opisany Lambic Pecheresse). Dziś ugoszczę więc trzeci smakowo poznany klasztor Trapistów - Westmalle. Sam nie wiem, jak to się stało, że nie opisałem jeszcze wielbionego przeze mnie Orvala. Jest cel najbliższych zakupów.
Dziś Westmalle Dubbel. Następnym razem jego mocniejszy brat.
W grudniu ubiegłego roku w me nienasycone łapki wpadły aż dwa egzemplarze belgijskiego piwa trapistów z Opactwa Scourmont, znajdującego się w miejscowości Chimay, od której wzięły swoją nazwę. Zły los chciał, że oba takie same. Czerwone. Ale dzięki temu miałem okazję spróbować czerwonego Chimay'a dwukrotnie i jeszcze kogoś poczęstować. Dziś jeszcze kilka słów o piwach trapistów i o smaku tego konkretnego - Chimay Rouge.
W ubiegłym roku po raz kolejny odwiedziłem Festiwal Birofilia w Żywcu. Zacząłem od studiowania zakupionego przewodnika festiwalowego, w którym wyszczególnione zostały wszystkie piwa, których spróbować można na Alei Piw Świata. Tym, co przykuło uwagę szczególnie - zarówno zachęcającą nazwą, jak i zabawną etykietą - Delirium Tremens i Delirium Nocturnum. Spróbowałem obu, oba niesamowite, jednak to ciemniejsza wersja Delirki utknęła mi w czaszce na dłużej. Na etykiecie piwa, na psychodelicznym niebiesko-żółtym tle widnieje słoń, na dodatek różowy, sugerując że piwo może doprowadzić nas do alkoholowego majaczenia. Ponad słoniem unoszą się wstawione gołębie. Zachowałem je w pamięci jako najlepsze piwo pite na festiwalu i najlepsze piwo pite w ogóle. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło.
Ojczyzną tego pysznego piwa jest Belgia. Belgia jest też duchową ojczyzną każdego piwosza. Tedy kiedy to kolega - nomen-omen Słoń - wybierał się w tamte okolice, poprosiłem o przywiezienie mi jednej nocnej delirki, a on to uczynił. Piwko w małej butelce, pokrytej folią, która bardzo ładnie imituje kamionkę - ma się wrażenie, że butelka jest ceramiczna. I...
Ahh... Jest niesamowicie pyszne. Tak trudno opisać smak tego ciemnego mocnego ale'a. Jest ciężkie, winne a kolor dopełnia wszystkiego - ciemnoczerwono-bursztynowo-brązowy, równie skomplikowany co smak. Wizualnie zdaje się przeczyć prawom fizyki i nienaturalnie zachowywać w pokalu. Mocny, z nutami owocowymi, zapachami jeżyn i malin, jabłek - sam nie wiem, silnie goryczkowy, przypalany, miodowy, czekoladowy. Piękne smaki, piękne posmaki, piękne wspomnienia...
4 kolejne Nucturnum zamówione w bielskim Sklepie Konesera dały pewność, że chcę poznać wiele innych, podobnych - mocnych belgijskich piw. Jedyny minus to cena - 12 pln za buteleczkę sprawi, że będzie pite od święta, tudzież prezentowane komuś. Chyba, że ktoś ma ochotę na nocne szaleństwo częściej! Ja mam.