Na szczycie kraftu - Rycerzowa

15:41

W pierwszy weekend listopada odbyła się pierwsza górska wyprawa pod auspicjami Śląskiego Oddziału Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych. Inicjatywę tę zaproponował nowy zarząd i dla mnie to strzał w dziesiątkę. Celem dwudniowego wyjazdu było wejście na Rycerzową, nocleg w schronisku połączony z degustacją, a następnie powrót inną drogą. Pomimo listopada spotkaliśmy prawdziwą złotą polską jesień, dzięki czemu możecie zobaczyć masę pięknych zdjęć. Nie obyło się też bez kilku piw. Zapraszam na ten spacer!

Organizacją imprezy zajął się Dominik Friedek, członek zarządu ŚO PSPD, dzięki czemu my nie musieliśmy się o nic martwić. Wytyczona trasa miała w sumie 25 kilometrów. 15 pierwszego dnia i 10 drugiego. Niby niewiele, ale jak przeczytacie w praktyce okazało się to całkiem dużo. Po części z uwagi na nasze plecaki. Wyjście na szlak zaplanowaliśmy na 10:00 i nasza ekipa tylko delikatnie spóźniła się do punktu zbornego.


W Rycerce Dolnej pojawiliśmy się z małym opóźnieniem, ponieważ najpierw zatrzymaliśmy się (przystanek był zaplanowany) w Browarze Pinta w Wieprzu. W soboty sklep jest czynny od 9:00 i głupio jest nie podjechać tam w drodze w góry. Oferuje doskonały przegląd piw Pinty, wszystkie nowości, a także wiele innych ciekawostek, np. piwa z Belgii i mocne alkohole. Drugim przystankiem była Biedronka w Milówce i tam się działy rzeczy straszne. Dzikie tłumy.


Przed wyruszeniem w drogę zebraliśmy drużynę, a ja wyżłopałem Dobry Wieczór z puszki za 3,50 (pyszka!). Pierwszym z trzech dużych podejść tego dnia była Praszywka Wielka (1043 m). Chyba na zawsze zostanie już "Parszywką". Podejście jest dość długie i mozolne. Miało być największym wyzwaniem tego dnia, ale w swoich założeniach srogo się pomyliłem. O tym później. Praszywka wzięła swoją nazwę od wołoskiego słowa oznaczającego oranie. Prawdopodobnie dzięki rolnictwu możemy dziś cieszyć się wielką polaną na szczycie, z której rewelacyjnie widać było Tatry (poniżej zdjęcie w lewym górnym rogu). 


Po krótkim, ale i tak za długim biorąc pod uwagę długość dnia, wypasie ruszamy w dół, ku Przysłopowi Potóckiemu, gdzie w sezonie działa studencka baza namiotowa, a przez cały rok schron turystyczny. Później zaczynamy kolejne podejście, już mniej dramatyczne, ale konsekwentnie pozbawiające sił, adekwatnie do ciężaru na plecach. Na Przysłopie wypiłem trzecią puszkę piwa, przez co w plecaku zostało mi jedynie 10 piw. 


Kolejnym szczytem do zdobycia była Bendoszka Wielka (1144 m), na której stoi wielki metalowy krzyż upamiętniający rzekomo największego z Polaków. Tego który nic nie widział i mało co słyszał. Głos pokolenia i patron wszystkiego. To kolejny wspaniały punkt widokowy - szczególnie na Małą Fatrę, ale przy panujących warunkach można było czynić dalsze obserwacje. 


To już tylko 20 minut łagodnego zejścia do jednego z moich ulubionych miejsc w Beskidach - Schroniska na Przegibku. Niestety słońce było już bardzo nisko, a przed nami wciąż kawałek drogi, więc odmówiłem sobie tradycyjnego lanego porteru żywieckiego. Ostatnie niespełna dwie godziny marszu prawdopodobnie wyprę z pamięci. Niebieski szlak co prawda przez większość czasu łagodnie trawersuje Banię, Majcherową i Rycerzową, ale były dwa minusy. Już po chwili zrobiło się ciemno i nawet w świetle latarek marsz mokrym, błotnistym szlakiem na północnych zboczach jest wymagający. Druga sprawa to dwa mimo wszystko dość ciężkie podejścia na tym szlaku. W pokonywaniu ich nie pomagał ciężki plecak, a ja w głowie odliczałem kolejne minuty marszu, przeklinałem swój brak pomyślunku, bo była z nami Lilianka, noc była ciemna i temperatura dość szybko spadła poniżej zera. Wiadomo, tragedii nie było, szliśmy szlakiem, mieliśmy światło, herbatę, jedzenie, telefony i kontakt z drugą grupą. Mimo wszystko mogłem lepiej zaplanować nasz marsz. W pewnym momencie miałem już kompletnie dosyć wszystkiego. Szczęśliwie dla Liliany była to przygoda życia. Dostała wypasioną latarkę od dziadka i wiodła prym na szlaku za sprawą super szybkiej regeneracji. Gdy ja zdychałem i walczyłem ze skurczami ud, ona hasała jak sarenka. Czad! 


Na miejsce docieramy o 18:00. Jest mega ciemno i o żadnych widokach nie ma mowy. Górskich. Za to niebo pokazało nam się w pełnej krasie! Już dawno nie widziałem tylu gwiazd. U nas możemy marzyć o ciemności w której tak dobrze widać drogę mleczną. Gwiazd było tak wiele, że później w czasie biesiady wyszedłem popatrzeć sobie na te niesamowite widoki. Po obowiązkowym bigosie zaczęliśmy degustację.


Oude Gueuze Vieille z belgijskiego Oud Beersel wzięła dla siebie Gosia i była nim zachwycona. Nie dziwię się. Taki sztos za 40 zł. to jednak wspaniała sprawa! Dziki, owocowy, skórzany i bardzo kwaśny. Później już poszło. Jak widzicie trochę tego było, a to oczywiście nie wszystko. Nie było "miętkiej gry", aby nie marnować miejsca w plecakach każdy brał sztosy. Wymrażany sour ale ze Spółdzielczego, wymrażany barley wine Michała Jureczka, pośmiertne sztosy z Alternatywy wniesione przez właścicieli browaru, Rodion z Trzech Kupli, RIS z dodatkiem boczku i braggot z Browaru Dwie Wieże, wee heavy i chyba najciekawsze piwo - Rye Wine Ireneusza Juraszczyka. Piwa było tak dużo, że nie mieściło się na stole. Kilka piw zresztą znaleźliśmy jeszcze w plecakach rano.


Impreza trwałaby pewnie do późnych godzin nocnych, ale gdy włączyło się śpiewanie, staliśmy się nie do zniesienia dla innych turystów. Okazało się, że nie "mój jest ten kawałek podłogi" i skruszeni poszliśmy spać. Przecież "schronisko to nie melina". Rano pełni sił witalnych ruszyliśmy w drogę powrotną. Szybkie wejście na Małą Rycerzową było pestką po przygodzie dnia poprzedniego, a potem szlak cały czas schodził. Do naszego parkingu dotarliśmy stosunkowo szybko i bez większego zmęczenia.

Tym samym stwierdziliśmy, że wyjazd był świetny i koniecznie musimy powtarzać takie akcje jak najczęściej! 

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy