Na szczycie kraftu - Pilsko

09:00

Kiedy po całym tygodniu pracy człowiek musi jeszcze w sobotę jechać do Cieszyna (nie żebym nie lubił i narzekał) na szychtę, to musi to odreagować w górach. O 14:00 byłem w domu, a chwilę po 15:00 przecinaliśmy szarą wstęgę trasy S1 kierując się na Żywiec, by stamtąd odbić w stronę Korbielowa. Naszym celem była Sopotnia Wielka, a górską destynacją Pilsko. Nigdy wcześniej nie wchodziłem na nie z Sopotni, ba, nigdy w tej miejscowości nie byłem. Piwa także zabrałem ciekawe i nic nie mogło mi zepsuć tego weekendu. Niemniej jednak coś starało się wielce.


Zapraszam więc do przeczytania o Schronisku na Hali Miziowej, Pilsku, piwsku i Hali Rysiance. Jak sądzicie, który element był najsłabszy w tym zestawie?

Nasza trasa rozpoczynała się (i kończyła zresztą też - wszak do porzuconego auta warto wrócić) w Sopotni Wielkiej. Sopotnia Wielka to wieś położona między masywem Romanki a masywem Pilska. Obie grupy gór oddziela od siebie rwący potok Sopotnia, którego najciekawszym momentem jest dziesięciometrowy wodospad (najwyższy w Beskidach). Zielonym szlakiem ruszamy w stronę Hali Miziowej. Pogoda jest średnia, gromadzą się chmury, a po drodze kropiło. Droga prowadzi raz bardziej, a raz mniej stromo. Przez dłuższy czas dzieje się niewiele. Docierają do nas tylko odgłosy imprezy ze znajdującej się w Sopotni Wielkiej Chatki Budowlańców. Zazdrość. Pierwsze widoki są ze szczytu Uszczawnego, ale robi się już ciemno, a drzewa zasłaniają najciekawszą, rozświetloną na pomarańczowo, stronę zachodnią. Zanim dojdziemy do celu tego dnia mijamy jeszcze Halę Górowa, gdzie w sezonie działa baza namiotowa. Jest już praktycznie ciemno, gdy docieramy potężnego budynku Schroniska na Hali Miziowej (1330 m.n.p.m.). W jego mroku skuliło się stare, działające jeszcze schronisko.


Schronisko na Hali Miziowej to turystyczne moloch. Wielopiętrowy kolos nie ma w sobie krzty klimatu schroniska górskiego, nawet gdy wypełniony jest turystami. W sali jadalnej było tak głośno, że trudno było rozmawiać siedząc naprzeciwko siebie, gwar rozmów (zakrapianych alkoholem rozmaitem), biegające i krzyczące dzieci, szczekanie psów. Chcieliśmy odpocząć wieczorem, a rozbolały nas głowy. Pech chciał, że w pokoju wieloosobowym trafiliśmy na kilku alkochrapaczy... No kuźwa 34 lata żyję prawie na tym świecie i takiego chrapania jeszcze nie słyszałem. Nie chcę wiedzieć, co się wyrabia w tym przybytku w środku sezonu narciarskiego. Nie chcę!


Zaczynam od Apollo 19 z Browaru Setka, które zostało uwarzone w Wąsoszu. To mocny (19°blg i 7,8% alkoholu) wędzony porter. Piwo bardzo sympatycznie balansuje między wędzonką o charakterze dymu z ogniska, wędzonej śliwki i przypieczonej skórki chleba, a słodką czekoladą z nutą wanilii. Miłym dodatkiem jest delikatna kwaskowość w posmaku. Piwo ma średnią pełnię i jest nisko wysycone, co się fajnie uzupełnia. Mimo potencjalnej mocy jest Apollo do picia, nie do degustacji i ciamkania. Chyba nie spodziewałem się aż tak smacznego piwa. 7,5/10.


P.I.S & Love nie zdążyło się jeszcze przeterminować, ale spokojnie - mam jeszcze butelki. Postanowiłem zabrać go w góry, bo (1) nie miałem ochoty na nic innego, (2) chciałem drugie piwo wędzone i (3) RIS to RIS, szczególnie torfowy. Porównałem sobie z poprzednią notatką z noworocznego przeglądu imperialnych stoutów (klik!) i okazuje się, że piwo delikatnie się zmieniło. Po pierwsze ułożyła się torfowa wędzonka, nie jest ona już tak mocna i płaska. Tym razem bandaż jest moczony w płynnym asfalcie, a wyraźniejsze kakao zmienia się w słodkie nuty pralinowe. Piwo nie jest tak pełne w smaku jakbym chciał, ale pojawiły się w nim interesujące winne posmaki i kwaski. Solidne i ciekawe piwo. 7/10.


Ciężki wieczór i trudna noc odwiodły mnie od chęci wejścia na szczyt wschód słońca (6:33). Nic to, bo później widoki też były wspaniałe. Zdecydowałem, że wyjdziemy znacznie ciekawszą żółtą trasą spod schroniska na szczyt. Wije się ona skałkami, kamieniami i kosodrzewiną, co rusz zachwycając widokami, a to na wschód (Babia Góra), a to na północ (Romanka). Chmury tego dnia postanowiły utworzyć morze kilkaset metrów poniżej nas, a takie zjawisko zawsze wygląda pięknie. W górach jest już jesiennie. Wilgoć kapie z nosa, trawy i krzewy pokryły się rdzą, jest chłodno, a nawet zimno, mimo mocno świecącego słońca.


Pilsko jest płaskim i rozległym szczytem. Najwyższy punkt leży na wysokości 1557 m.n.p.m. po stronie słowackiej. Jest świetnym miejscem widokowym. Niższy wierzchołek Pilska - Góra Pięciu Kopców (1543 m.n.p.m.) to najwyżej położony punkt po polskiej stronie. Piwo jednak musiało zostać wypite w punkcie najwyższym, na szczycie kraftu. Ktoś pomysłowy wzniósł kamienny murek, który uchronił nas od wiatru, głowy od urwania i ręce od zamarznięcia. Czy jest lepsze miejsce do celebrowania dobrego trunku niż stojący w cieniu dwóch krzyży ołtarz? Gdyby to było możliwe, to każde piwo piłbym w takich warunkach.


Na szczyt zabrałem ze sobą Muerto w wersji leżakowanej w beczce po rumie. I to właśnie ta beczka jest dla mnie największą zagadką. Choć drewno jest wyraźne i mocno wyczuwalne, to nigdy nie odgadłbym pierwotnego trunku. Stawiałbym, że jest to jakieś wino, bo takie nuty dochodziły do mojego nosa.Zapach nie jest bardzo intensywny i na początku nie czuć w nim dyni. Ona pojawiła się w połowie butelki i bardziej w smaku. Podoba mi się w nim owocowość i delikatna ziołowość. Nie podoba mi się brak ciała (było średnie, czyli nieco zbyt małe dla moich potrzeb). Muerto jest lekko gorzkie, troszkę wytrawne, odrobinkę kwaskowe (winnie) i praktycznie nie wysycone. Jest przyjemne i dobre, ale bomba smakowa i aromatyczna to jednak nie jest. Jeśli jednak ktoś uważał, że leżakowanie w beczce uczyni z tego piwa giganta, to się rozczaruje. 7/10.


Graniczny szlak niebieski z będącego częścią masywu Pilska Kopca praktycznie nie jest oznaczony. Poruszamy się więc cholernie śliską i stromą, kamienistą ścieżką wzdłuż słupków granicznych i odpowiadamy mijanym ludziom: "tak, to szlak na Pilsko". Niejedno brzydkie słowo pojawia się na słodkich ustach Gosi, gdy noga jej ujeżdża. Szybko jednak dochodzimy do Hali Cebulowej, gdzie pojawia się regularny czerwony szlak. Idąc na Rysiankę odpoczywamy jeszcze na uroczej Hali Cudziechowej, mijamy szczyt od praktycznie niewymawialnej nazwie Brts (1339 m.n.p.m.), przechodzimy przez Trzy Kopce, by po srogim marszu zjeść pyszny placek zbójnicki w Schronisku na Rysiance. Byliśmy tu w pierwszy dzień wiosny (klik!), jesteśmy i w trzeci dzień jesieni. Lubię to miejsce. Nawet tłum ludzi nie doprowadza mnie do szału.


Posileni jadłem i herbatą ruszyliśmy w dół. Niebieski szlak do Sopotni Wielkiej okazał się być bardzo ciekawy. W niedzielnym słońcu wił się, kluczył, przechodził przez liczne strumyki. Niestety ostatni asfaltowy fragment dał nam w dupę, zmęczył i wykończył. Niemniej jednak pomysł na wycieczkę jest bardzo fajny, bo nie dość, że dużo się dzieje, to jest to pętla - nie wracamy do samochodu po własnych śladach. Polecam parowanie gór z piwem. Nie polecam Schroniska na Hali Miziowej.

Zobacz także

3 komentarze

  1. Schronisko na Miziowej Hali jest do wysadzenia ;P
    Uwielbiam to połączenie gór i kraftu, a to może dlatego, że zawsze w najlepszym towarzystwie :)
    Apollo 19 z Browaru Setka był zacny, ale nawet on nie ukoił tego wieczoru moich skołatanych nerwów, z kolei w Muerto miałam problem "wymlaskać" dynię :)
    Pętelki są suuuuuper :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba dobrze, że nie wymyśliłem tego na jeden dzień? :-)

      Usuń
    2. Myślę, że wtedy po asfalcie bym się już czołgała i błagała o dobicie :)
      Ty wiesz... co dla nas dobre :)

      Usuń

Obserwatorzy