Urodzinowe szaleństwa

11:14

Jak już kiedyś wspomniałem, piąte urodziny bloga były dla mnie okazją do zakupienia sobie kilku (pierwszym zamysłem było sześć) dobrych piw. Zwróciłem się więc z prośbą do Damiana z katowickiego Bierlandu o pomoc w wyborze. Nie chciałem bowiem po prostu wywalić kasy na drogie piwo, a zakupić takie, gdzie stosunek ceny do jakości jest szczególnie korzystny, a piwo ciekawe i nietuzinkowe. Damian jest ogarnięty, dużo degustuje, pisze o tym (Piwny Donosiciel), ma kontakt z ludźmi, rozmawia z nimi, więc wie, co może być dobre, a co jest przereklamowane. Taki wzór sprzedawcy piwa.


Kiedy już byłem w sklepie wyszło nieco więcej niż 6 piw, ale generalnie zasada, by za bardzo nie przekraczać ceny 20 złotych za butelkę, została zachowana. Wyraźnie wyłamało się tylko jedno piwo (28 zł. chyba). Jak widzicie piwa są przeróżne. Jest więc belgijski "blond" leżakowany w dębinie, słynny szkocki Ola Dubh (21), Pannepot Vintage 2011 od Strusi, beczkowy porter ze Swannay Brewery i niebeczkowy z holenderskiego Kees, Mort Subite nie ma jednak (będzie jeszcze w tym tygodniu), a w zamian jest amerykańskie barley wine , norweski pszeniczny RIS, Mout & Mocca z kawy Holandii utkany, hiszpański dubbel, japoński kawowy stout i włoski blend dwóch beczkowych quadrupli. Opisałem je w kolejności spożycia (poza ostatnim, dodatkowym). To co nie jest sztosem, to mój wybór.


Ride This Pony z włoskiego mikrobrowaru White Pony powstało w 2015 roku z okazji 2. rocznicy jego działalności. Celowo użyłem słowa powstało, bo uwarzone nie zostało tam. Ujeżdżaj Tego Kucyka to kupaż dwóch wersji quadrupla The Prophet kontraktowanych w belgijskim ’t Gaverhopke. Dwie trzecie piwa leżakowało w andaluzyjskiej beczce po brandy, a trzecia część z płatkami drewna po francuskim koniaku. Przypomina to nieco historię polskiego browaru, któremu nie wyszły beczkowe leżaki i postanowił ich efekty zmieszać, co finalnie niewiele zmieniło. Ta pierwsza moja myśl okazała się nietrafiona, Hasaj na Kucu okazało się być bardzo smacznym i złożonym piwem, niczym przejażdżka na schizofrenicznym tarpanie, ale bez końskiego potu i stajni. W aromacie dominuje beczkowe drewno, jest tak mocne, że przykrywa nutę szlachetnego alkoholu (moim zdaniem przewagę stanowi koniak, ale nie jestem specjalistą), wanilię i lekki alkohol. No i ten alkohol szybko mi z zapachu uleciał. W sporym ciele chowają się słodkie białe owoce, drewno, koniak, brązowy cukier i trochę przypraw. Piwo jest potężnie wylepiające, trzeba się przy nim namlaskać, ale duża słodowość ma odpowiednią kontrę wspomnianego drewna i rozgrzewającego alkoholu. Zapomniałem dodać, że jest go 13,5%. Moc. Uwielbiam takie piwa. 8/10.


Espresso Stout to dzieło japońskiego browaru Hitachino Nest. To mocny stout (18,5° blg i 7,5% alkoholu) z dodatkiem ziaren kawy (do warzenia). Zapach jest bardzo intensywny i łączy w sobie łagodną kawę, czekoladę deserową, nuty palone i nieco orzechów. W smaku piwo jest niesamowicie łagodne i aksamitnie kremowe. Nuta kawowa rzecz jasna przewodzi, ale subtelnie uzupełniają ją ciemne owoce, toffi i palone słody. Początkowo lekko słodkawe ciało pozostawia wytrawny finisz i przyjemną wyraźną gorycz. Boskie. Gdybym miał je zestawić ze swoim wspomnieniem naszego Turbo Geezera, to powiedziałbym, że są podobne do siebie, ale miałem możliwość wypicia odleżanego TG zaraz po tym. Różnica jednej klasy między rewelacyjnym piwem Hitachino a bardzo smacznym Kingpinem jednak jest. 8,5/10.


Kolejne piwo to Belgian Ale Dubbel wypuszczone w 2015 roku przez znany hiszpański browar Naparbier w ramach serii Avant-Garde. To oczywiście klasyczny belgijski dubbel o mocy 8,4%. W zapachu początkowo uwagę przyciągają nuty winne, przypominające ciężkie porto, ale za nimi są mocne słodowe akcenty przywołujące na myśl przypieczoną skórkę chleba, rodzynki i figi. Zapach jest świetny i dobrze towarzyszy mu smak. Bardziej wyraźne są w nim ciemne owoce, kierujące piwo w słodkawą stronę mocy. Towarzyszy temu jednak wspomniana winna nuta, która pięknie z tym współgra i sprawia, że piwo nie męczy. Bardzo fajne piwo i pyszny przedstawiciel dubbla. 7,5/10.


Wiem, że to piwo jest bardzo popularne, ale ja nie miałem jeszcze okazji go spróbować. Dark Force to nieortodoksyjny imperialny stout z norweskiego Haandbryggeriet. Nieortodoksyjny bowiem jest to stout pszeniczny. Mam wrażenie, że z tym piwem coś jest nie tak. Zarówno w zapachu pojawiła się niepokojąca nutka, tak w smaku było nieco rozklekotane. Piwo jest mocno palone, delikatnie karmelowe, jakoby przyprawowe, ziołowe, a nad całością unosi się nuta sosu sojowego. Owoce są mocno schowane za całością, a piwo - choć ciekawe - to nie robi jakiegoś oszałamiającego wrażenia. 6/10.


Orkney Porter ze szkockiego Swannay Brewery to imperialny porter leżakowany (przez 18 miesięcy!) w beczce po whisky z wyspy Arran. Zapach jest przesiąknięty drewnem z potężną dawką wanilii oraz mocną nutą szlachetnego alkoholu. Beczka nie wyparła jednak bardzo dobrze ułożonych nut porteru pod postacią ciasta czekoladowego i belgijskich pralin. Świetnie komponują się one z gładkością, oleistością i sporą pełnią. Całości dopełniają nuty orzechów, lekkie palenie i toffi. To chyba delikatność i aksamitność są jednak tym, co najbardziej zapamiętałem z tego piwa. Przy zawartości alkoholu na poziomie 11,5% to wzór pijalności. 9/10.


Export Porter 1750 warzony rzekomo według receptury z tego właśnie roku to imperialny porter z holenderskiego browaru Kees. Dodano tu (nie wiem po co) chmielu Sorachi Ace, ale szczęśliwie nie objawia się w tym piwie ani trochę. Piwo jest pełne, gęste i oleiste, piana utrzymuje się długo, a w nosie grają przede wszystkim czekolada i nuty palone. W tle pojawiają się nuty podpiekane, orzechowe, lukrecja i rodzynki. Intensywna gorycz elegancko zamyka kompozycję tego piwa. Czuć, że to przemyślane i dopracowane piwo. Dla miłośników intensywnych, ale nie przekombinowanych doznań. 8,5/10.


Vleteren blond był od samego początku zagadką, bo przecież żaden blonde nie może mieć 12% alkoholu i niewielu przedstawicieli leżakuje w dębowych beczkach. Jasne piwo z małego belgijskiego browaru Deca (kilka kilometrów od De Strusie i Westvletterena) jest jednak klasycznym belgijskim mocarzem. W zapachu dominują nuty kwiatowe, miodowe i owocowe (pomarańcze, brzoskwinie, morele). Piwo jest mocne i to czuć w lekkim drapaniu w gardło, a sam alkohol delikatnie pałęta się po języku. Piwo jest pełne i słodowe, jednak wyraźne winne posmaki sprawiają, że nie przymula, a wręcz przeciwnie, może być doskonałym zamiennikiem wieczornej lampki wina. Dla miłośników potężnych belgów. 7,5/10.


Pannepot grand reserve vintage 2011 z belgijskiego De Struise Brouwers miał być tu oczywistym sztosem, pewniakiem niczym Paweł Fajdek na Igrzyskach i tym się właśnie okazał. Odrzuciłbym go w eliminacjach. Leżakowany wersja Old Fisherman's Ale eksplodował musującą pianą niczym z coca-coli, pachniał intensywnym karmelem, gryzł, piekł w gardło i drapał w język. Gdybym nie otworzył go sam, powiedziałbym, że to np. Grand imperial porter z Ambera w wersji średnio udanej. Piwo ma swoje plusy, ale kompletnie nie tego oczekiwałem po nim. 5/10.


Mout & Mocca z De Molena za to nie zawiódł ani trochę. Kawowy imperialny stout jest dokładnie tym, czym powinien być kawowy imperialny stout. Dawka kawy jest potężna, przypomina intensywne espresso pomieszane z mleczną czekoladą, w nosie dominuje paloność, ale tuż obok niej pojawiają się (tak jak często w dobrej kawie) ciemne owoce, poza tym jest tu lekka wanilia i karmelowy niuans. Piwo jest aksamitnie gładkie i zostawia potężny kawowy posmak wzbogacony gorzką czekoladą. 10% alkoholu jest tylko na etykiecie, a piwo pije się właściwie samo. Bomba. 8,5/10.


Ola Dubh ze szkockiego Harviestoun leżakowany był w 21 letnich beczkach po whisky Highland Park. Moja butelka datowana była na kwiecień 2014, więc swoje już odleżała. Muszę przyznać, że nie zaszkodziło to piwu;) Jego torfowość bardzo mocna, intensywna, ale też ułożona i momentami zmienia się w przesympatyczną szynkę (bo kto nie lubi szynki?!). Drewno, nutka szlachetnego alkoholu, paloność, suszone owoce, wanilia, a w tle tytoniowe i popiołowe nutki. To wszystko to jest zamknięte w puszystym i kremowym, oleistym piwie. Brakuje mi tu jedynie większego ciała. 8/10.


Na pierwszym zdjęciu ostatnim w zestawie jest inne piwo, ale piłem je w górach i znajdzie się w innym wpisie, więc zastąpi go John Barleycorn z kalifornijskiego Mad River. Ciemnobrązowe piwo pachnie słodkimi przejrzałymi owocami (wiśnie, jeżyny, maliny), karmelem i nutami chlebowymi. Słodowość jest duża, piwo gęste i pojawia się delikatny alkohol. Słodkie smak znajduje lekką goryczkową kontrę, jednak część jej pochodzi od alkoholu. No taki to styl. Jest ok. 7/10.

Generalnie piwa - poza dwoma - okazały się świetne, a tym bardziej jeśli wezmę pod uwagę wydane na nie pieniądze. Chciałbym, aby blog częściej obchodził urodziny, bo wtedy lżej mi jednorazowo wydać kosmiczne pieniądze na piwo. Bierland niezmiennie polecam z uwagi na wybór, ceny, obsługę i - co dla mnie najważniejsze - zajebisty dojazd. To jakieś 300 m. od zjazdu z autostrady A4.

Zobacz także

9 komentarze

  1. Te 5. piwne urodziny.. mmm było pysznie (i sushi było :))
    Generalnie zgadzam się z Tobą w ocenach organoleptycznych.. poza jednym przypadkiem: Haandbryggeriet, tu dałabym niższą ocenę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. spróbuj Deca- vleteren bruin oak aged :D

    fajny wpis bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękujemy, że stanowimy porównanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że dokładnie czytacie posty;)
      Kiedy to było, gdy pijałem swoje pierwsze koźlaki i Grandy? Ech...

      Usuń
  4. Wszystkiego najlepszego !! Tak opiłeś bloga, że jeszcze pewnie ze 100 lat będziesz go prowadził :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, ja to szaleństwo powtórzę już w grudniu :P We własne urodziny :P
      Dzięki!

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy