Zamieszkała przez ok 2 tys. ludzi wieś tuż obok Karpacza była naszym domem, bazą wypadową, oazą spokoju oraz degustatornią przez okrągły tydzień. Jadąc tam, nie spodziewałem się ile fascynujących historii może nam opowiedzieć okolica. Z każdym krokiem robiło się bardziej mrocznie. Gdybym przyjechał tu późną jesienią lub zimą, z pewnością czułbym się jak bohater opowiadania Lovecrafta przybywający do malutkiego miasteczka w stanie Massachusetts. Tajemnicze budynki, niedzisiejsi ludzie łypiący spode łba, niewyjaśnione historie, zamknięte kopalnie, światła w nocy, plugawe odgłosy... Wszystko to sprawiało, iż nie opuszczało mnie wrażenie, że gdzieś na strychu znajdę Nekronomicon i popadnę w obłęd. Na szczęście wspaniała pogoda i masa piwa uratowały mnie przed szaleństwem.
To słowo pojawiło się przed moimi oczami w czasie jakże przyjemnej poniedziałkowej pracy. Saudade to swoisty rodzaj tęsknoty, charakterystycznej dla Portugalczyków nostalgii, którzy w pozytywny sposób odnoszą się do tego, co przeszłe. Przeniosłem się w myślach do Aveiro, gdzie delikatny grudniowy wietrzyk chłodził powietrze do temperatury 18° C., następnie na nabrzeże w Porto, gdzie wmłóciłem pyszną francesinhę, by później zasiąść w malutkiej pastelarii i zaaplikować sobie bombę kaloryczną pod postacią ovos moles. Myśli te były na tyle natrętne, że odkurzając zdjęcia z końca Europy zdałem sobie sprawę z faktu, że przede mną ciągle jeszcze konieczność zamknięcia cyklu wpisów o Portugalii - wciąż nie opisałem na blogu czterech piw z pewnego browaru. Na szczęście zeszyt z notatkami leżał tam, gdzie go zostawiłem.
Panie i Panowie, przed Wami Vadia.
Gdybym chciał być błahy, napisałbym
felieton o tym, jak to fajnie zabrać piwo w góry. Szkoda stawów w
palcach na klepanie w klawisze, by pisać o oczywistych oczywistościach.
Kocham góry i uwielbiam piwo, więc czy mogę sobie wyobrazić lepsze
połączenie? Zwykle trzeba to piwo, w pocie czoła, uwieraniu odcisków i
skrzypieniu kręgosłupa, wtachać na górę. Czasami bywa jednak tak, że nie
trzeba go wnosić, a można się napić. I dziś będzie o tym. Będzie także o
tym, że ile by tego piwa na górze już nie czekało, zawsze warto zabrać
coś dodatkowo. Pojawią się też tajemnicze duchy.
Poniedziałek, 9 czerwca. Od 6 rano nie da się spać, żar leje się z
nieba. To świetnie, bo poranna kawa z widokiem na Sudety nastraja bardzo
pozytywnie. Część ekipy zmęczona wczorajszymi górami potrzebuje
odpoczynku, więc pada hasło: „na Śnieżkę idziemy jutro”. Szybko
wymyśliłem, aby poświęcić ten dzień na wizytę w niedalekim Harrachovie.
Można będzie zobaczyć skocznię, odwiedzić browar restauracyjny i
wypełnić lodówkę tanim, czeskim piwem. Jeśli sądzicie, że pojawiła się
choćby jedna wątpliwość, to źle sądzicie. Kogut nie zdążył zapiać trzy
razy (de facto w ogóle nie piał), a wiatr już chłodził mój zimny łokieć w
drodze na zachód Europy.
Na początku kwietnia 2014 r. miało miejsce spore wydarzenie na światowej piwnej scenie. W amerykańskim Denver odbył się World Beer Cup, globalny konkurs piwny. Jak każdy konkurs ma swoje słabsze strony, ale (1) docierają tam piwa z CAŁEGO świata, (2) najlepsi na świecie sędziowie mają z czego wybierać, bowiem (3) piwne kategorie są bardzo licznie obsadzone. Licznie i mocno, bo nikt nie wysyła tam Kasztelana do kategorii international lager. Krótko po tym udałem się do Browariatu na małe spotkanie z szychami z Schönram - przedstawicielami tamtejszego browaru, który swoje piętno odciska na mieszkańcach Katowic dzięki działaniom Fantastycznej Piątki. Opiłem się niesamowitego piwa na czele z Bayerische Pale Ale na mandarynkowym chmielu Mandarina Bavaria oraz Black Pale Ale z Meantime. Co łączy te dwa wydarzenia? Mianowicie to, że w Browariacie można spróbować trzech piw, które zostały medalistami w swoich kategoriach i to 10 kilometrów w linii prostej od domu. Czad!
Kolejne odwiedzone przeze mnie portugalskie miasto okazało się być kolejną byłą stolicą tego rozciągającego się na zachodzie Półwyspu Iberyjskiego kraju. Coimbra powstała na brzegach wijącej się rzeki Mondego, pnie się po okolicznych wzgórzach i czaruje przestrzeniami i bliskością gór. Nad miastem wznoszą się zabudowania uniwersyteckie, bowiem Coimbra jest największym akademickim ośrodkiem w Portugalii.
W tym starym mieście znajduje się całkiem nowy i nowoczesny browar restauracyjny. Fantastycznie, bowiem to jedyny jaki udało mi się zlokalizować w tej części Portugalii.
Aveiro. Położone nad oceanem, 70 kilometrów na południe od Porto, przemysłowe i uniwersyteckie miasto było moim domem w czasie grudniowego pobytu w Portugalii. To tu robiłem codzienne zakupy, odwiedzałem kafejki, cukiernie, piekarnie i tym samem obserwowałem codzienne życie Portugalczyków. Nieprzypadkowo jest Aveiro nazywane portugalską Wenecją. Centrum miasta pocięte jest licznymi kanałami, nad którymi przerzucone są malownicze mostki, a pod nimi wciąż przepływają tradycyjne płytkie łodzie - moliceiros.
Ściany budynków pokryte ceramicznymi azulejos, palmy, drzewa pomarańczowe z owocami, chodniki wybrukowane drobną kostką, bardzo liczne pastelarie i padarie, czyli ciastkarnie i piekarnie, w których całkowicie wyluzowani lokalsi z uśmiechem popijają mocną kawę. To zimowe Averio jakie zapamiętam.
Niespodziewanie, jak Filip z konopii, jak bucefał z Tesalii, jak kasztanka spod Wiednia, jak Śrup z Poznania, pojawiły się w okolicznych sklepach piwa z Pardubic, niczym rącze konie wbiegające na zaorane pola i rżyska Wielkiej Pardubickiej. Najpierw dosiadłem trzech obcych mi do tej pory piw, a potem wskoczyłem na oklep pardubickiego porteru, który zajmuje przytulne miejsce w mojej pamięci.
Wszedłem w posiadanie rzeczonego porteru oraz 14% jasnego specjalnego, 13° granata i svetlego lezaka 12°. Wszystkie piwa kosztowały w sumie 17 złotych i nie była to promocja. Czy ro dobrze wydane pieniądze? Zapraszam dalej!