Pomysłowy Marek

08:00

Browar Piwoteka dołączył do czołówki polskiego kraftu już jakiś czas temu, ale wciąż nie zwalnia tempa. Niczym załoga statku Enterprise eksploruje obszary nieznane lub zapomniane. Odważnie sięga po nietypowe składniki i ochoczo kooperuje z innymi browarami. Poszczególnym piwom poświęciłem do tej pory dwa osobne wpisy - oto pierwszy (klik!), a to drugi (klik!), ale były też degustacje w Wielopakach. Symbolem Piwoteki chyba na długo pozostanie Ucho od Śledzia uwarzone z dodatkiem właśnie śledzi, ale wśród nietypowych piw było takie z wodorostami, drugie polskie (ale pierwsze sensownie dostępne) gose (piwo słone), piwo chociebuskie, gotlandsdricke, a wśród klasycznych: brown porter, porter bałtycki i koźlak pszeniczny. 


Dziś kolejna dawka piw, także nietypowych i niespotykanych. Są też dwie kooperacje: z Beerbros i z Antybrowarem. Piwoteka walczy o miano najbardziej kreatywnego browaru, a jej pomysłodawca - Marek Puta to prawdziwy pomysłowy Dobromir polskiej sceny piwnej.


Biegiem po Piwo to akcja promująca zdrowy i sportowy tryb życia oraz inicjatywy piwowarskie, współorganizowana przez Piwotekę. Od niedawna to także piwo w stylu american wheat. Największym moim problemem było to, że nie jestem fanem tego stylu, ale gdy odrzucę typowy dla mnie hejt, to okazuje się, że to całkiem przyjemne piwo. Jest bardzo żółte i zupełnie nieprzejrzyste, bardziej jak klasyczny hefe, niż amerykańskie wheaty. Poza tym w smaku jest dobrze i cieszę się, że balans nie poszedł za bardzo w stronę ameryki. Ona jest w postaci eleganckich cytrusów i lekkiej słodyczy. Gorycz jest ciut zbyt duża przy tak lekkim piwie (by nie powiedzieć rozrzedzonym) i nieco zbyt długa, ale ogólnie piło się w porządku. 6/10.


Facjata nie koronka, Hooligans Limonka! To jest dopiero przyśpiewka reklamowa piwa. Limonka Hooligans to lekkie amerykańskie ale z dodatkiem soku i skórki z limonki. Przepięknie wyglądające piwo zachwyciło mnie aromatem - limonka, skórka pomarańczy, grejpfrut i charakterystyczne nuty chmielu Mosaic. W przyjemnej pełni i idealnym nagazowaniu mieszają się owoce, dominuje limonka, ale też skórka pozostawia sporą wytrawność i delikatne drapanie w posmaku. Bardzo nietypowa kompozycja, która idealnie trafiła w nas i szybko wyzerowaliśmy to piwo. 7,5/10. Pić póki upał!

Nie jestem fanem wrzucania na bloga pionowych zdjęć, bo tekst wygląda przy tym nieładnie. czasem jednak zdjęcie wyjdzie tak elegancko, że wszystkie pozostałe, mimo że też niczego sobie, blakną przy nim jak polaroidy w Memento (który jest swoją drogą świetnym filmem). Kapitan Claymore to nie imię czy nazwisko. Claymore to szkocki miecz - najczęściej nazywa się tak potężną dwuręczną broń, którą popkultura utrwaliła w naszych głowach łącząc ją z Melem Gibsonem. Czym więc może być ten potężny Szkot, jeśli nie wee heavy? Jest znacznie ciemniejszy niż opisywany niedawno Dudziarz, którego piłem w tym samym momencie dla porównania (Claymore ma 20° blg i 8,2% alkohol - jest więc mniej odfermentowany). W aromacie jest pomieszany z miodem karmel, słodkie ciemne owoce i orzechy muśnięte wanilią. Jest mocno słodowy, słodkawy, a w smaku pojawiają się nuty drewniane, które świetnie komponują się z owocami. Jest gładki, nisko wysycony i choć czuć jego ciężar gatunkowy to macha się tym Klejmorem zaskakująco przyjemnie i lekko. 8/10. Niniejszym postuluję o większą liczbę warzonych u nas wee heavy! Podobnie jak bocków, doppelbocków, weizenbocków i wszystkich tych ciężkich i przyjemnych piw, w których nie wystarczy napierdzielić chmielu.


Podaj Cegłę to piwo za którym chodziłem przez dwa dni Sielsia Beer Fest II i w końcu go tam nie wypiłem. No ale kupiłem butelkę. Piwo zostało uwarzone w i przez Browar Beerbros, ale we współpracy z Piwoteką. To piwo z hibiskusem, herbatą rooibos i sokiem z buraka! Brzmi jak dziwadło, ale bardzo mi smakowało. Nie da się ukryć, że jest to red ale  - czerwone owoce w aromacie i smaku mieszają się z intensywną herbatą, w tle pozostaje lekka i zadziwiająco rześka kwiatowość, a buraka nie czułem. To mięciutkie i przyjemne piwo finiszuje ziemistą goryczą i pozostawia wytrawne odczucie w ustach. 7/10.


The Time Before Time to piwo hołd złożony w 25. rocznicę wydania płyty o tej samej nazwie, polskiej kapeli deathmetalowej metalowej Imperator, uznawanej za jednego z prekursorów tej muzyki w naszym kraju. Czyż może być lepsze połączenie niż death metal i imperialne black IPA? Chyba tylko z morzem falujących cycków dokoła. Butelek z limitowanym kapslem było tylko 1200 i cieszę się, że jedna trafiła do mnie. Piwo jest bardzo ciemnobrązowe, praktycznie czarne, ale nie do końca. W aromacie rządzi łagodna czekolada, a dzieli chmiel żywiczno-leśny. W smaku pojawiają się akcenty palonego zboża, słonecznika, owocu pomarańczy i dochodzą do głosu z czasem czekolada. Jak na 20° blg i 8,4% alkoholu, to jest zaskakująco lekko przyswajalne. Nie że jest lekkie, po prostu spodziewałem się większego ciężaru. Alkohol zupełnie niewyczuwalny. Chętnie bym jeszcze powtórzył i być może się uda wysępić kilka łyków od Daniela*. 7,5/10.


Projekt Piwoteka to jak widzicie kolaboracja z Antybrowarem. Kto przy tak jasnym (w rzeczywistości jest znacznie jaśniejsze niż na zdjęciu) piwie spodziewałby się potężnego aromatu kakao? Ja nie, stąd moje zaskoczenie. Nie do końca na początku mi to pasowało, bo kojarzyło mi się to ze słodkim ulepkiem z dzieciństwa, a nie z opierdzielaną łyżeczką gorzką lekturą w stylu Deco Moreno. O ile ten aromat początkowo męczy, to piwo wcale nie jest takie słodkie. Dochodzą nuty kawowe i kawy z mlekiem, a w finisz uzupełniają akcenty pieczonej skórki chleba. Eksperyment na plus. 7/10.

Jeżeli najsłabsze piwo otrzymuje notę 6/10 i w dodatku jest to american wheat, to wiedzcie, że coś się dzieje. Nawet dziwne piwotekowe eksperymenty można kupować w ciemno.

* Dziś już wiem, że się udało - w ubiegłą sobotę na Jaworzynie Krynickiej. O tym niedługo.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy