Szatan splugawił szczyt Stożka...

08:30

...a na Filipce Grand Prix zagrał Terrence'owi na... (najlepsze zakończenie tego zdania zostanie uhonorowane nagrodą aipaNike).

Tematów do pisania mam nadmiar, pomimo tego że w lipcu odpoczywałem od alkoholu. Zupełnie inaczej mam z górami. Brak wyjazdów i spacerów zaowocował tym, że gdy tylko Daniel, wykańczający mnie akurat w Magię i Miecz, odebrał telefon z zaproszeniem w góry, nie pozostało mi nic innego jak wprosić się kulturalnie na wspólny wypad. Było mi tak bardzo obojętne gdzie pojadę, że nawet wizja zatłoczonych pociągów i dróg do i z Wisły nie odwiodła mnie od tego pomysłu. Jak się okazało trasę szlifowaliśmy pędząc Suzuki - pewne było wdrapanie się na Stożek. Dalej okazało się, że zrobiliśmy bardzo przyjemne i przede wszystkim malownicze kółko czeską stroną Beskidów. Oczywiście nie obyło się bez piwa, ale tytuł wyjaśnia wszystko. Zapraszam!


Stożek to bardzo charakterystyczna góra w Beskidzie Śląskim. Wyróżnia się swoim trójkątnym, wybijającym się poza okoliczne szczyty, kształtem. Z daleka uwagę na siebie zwraca przecinką prowadzącą prosto przez sam czubek. Na Stożek prowadzi sporo szlaków - kilka z Wisły, jeden z Istebnej, jeden z Czantorii oraz dwie stezki z Czech. Może i góra to tylko 979 m.n.p.m., ale końcowe podejście jest zaiste strome. Tuż obok wierzchołka znajduje się drugie najstarsze (zaraz po Szyndzielni) schronisko w Beskidzie Śląskim. Powstawało w latach 1910 - 1922 r. w aferze skandalu. Obecnie budynek robi bardzo dobre wrażenie zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz, gdy zdecydujemy się zostać na noc. Sam stożek jest dosyć popularnym miejscem - latem również czynny jest wyciąg krzesełkowy, dzięki czemu Stożek przyciąga ekstremalnych downhillowców. W niedzielę na szczycie musieliśmy włożyć kurtki, zachmurzenie spowodowało, że w samej koszulce było zwyczajnie zimno. Na szczęście nic nie rozgrzewa tak dobrze jak wpakowane do plecaka piwo belgijskie. I to nie byle jakie...

Satan Red z Browaru De Block to belgijskie mocne ale. Mimo że strong, to zawiera tylko 8% alkoholu. Nie ma co się nabijać z tego "tylko". W belgijskich ejlach to naprawdę niewiele. Radosny szatan na etykiecie i kapslu cieszy moje bezbożne oczy, ale dopiero aromat piwa kopie w nozdrza, uświadamiając jak może pachnieć piwo i to przecież nie jakieś nadzwyczaj wyszukane. Okolice schroniska wypełniły się więc zapachem czerwonych i leśnych owoców - wyrósł przede mną sad wiśniowy, zaczęły piąć się winne grona, na krzakach wysypało malin, nieco niżej jeżyn, owocowy raj. Dzięki temu, jak i obecnym wyraźnie drożdżom belgijskim, piwo jest lekko cierpkie, lekko kwaskowate, ale przede wszystkim słodkie i przyjemnie rozgrzewające. Pełne w smaku, zaskakująco mocno wysycone. Niektórym może przeszkadzać wyczuwalny alkohol, ale stali czytelnicy wiedzą, że ja nie miewam takich problemów. Gorąco polecam!

Zbierając się do drogi doszliśmy do wniosku, że jednak zrobimy małe kółko przez Czechy i to był doskonały pomysł. Masyw Czantorii i Stożka od drugiej strony wygląda srogo i dziko. Schodzimy do doliny, zagłębiamy się w nieznane lasy kierując się w stronę Filipki - to coś jest oznaczone jako swego rodzaju bacówka. Spacer ze Stożka nie był zbyt długi, a na miejscu okazało się że jest to bardzo popularne miejsce wśród Czechów. Pełno ludzi, gwar rozmów, lejący się Radegast, hranolky, smazeny syr i bigos, psy, koty, dzieci... Ufff... Na szczęście mamy piwo i sporo tematów do rozmów. Ja zabrałem zakupionego dzień wcześniej Terrence'a z Browaru Wąsosz, ale Daniel miał - ponoć ostatnią - warkę Grand Prix z Ciechana. Po spróbowaniu obu porównania nasunęły się samoistnie...

Terrence to pierwsze ale z Browaru Wąsosz (a przynajmniej pierwsze, które ja piłem). Jest to oczywiście american india pale ale o ekstrakcie 15° i zawartości alkoholu 6% (duch kronikarza nakazuje wspomnieć, iż GP przy ekstrakcie 15,5° ma jedynie 5,5% podanej zwartości alkoholu). Terrence ma niszczyć niczym wąsy Hulka Hogana. I robi to w dobrym stylu lat osiemdziesiątych. Podane 55 jednostek goryczy (IBU) wydaje się być o dwadzieścia zaniżone. Piwo dla hop-heada, dla którego balans smaku i goryczy to podstawowa wada piwa. Terrence pachnie ładnie - grejpfrut jest bardzo wyraźny i tu kompletnie nie różni się od Grand Prix. Oba są na wysokim poziomie - pachną słodkawo i przyjemnie. Wyglądają też bardzo podobnie - piwo z Ciechanowa wydaje się mieć nieco cieplejszą barwę i mniejszą klarowność. Różnice są dopiero w smaku. I o ile nie mogę się przyczepić do jego istoty - owocowość cytrusowa na pierwszym planie, to jednak Terrence jest niepotrzebnie zbyt gorzki. Może nie zdiagnozowałbym tego bez Grand Prix u boku, ale przy nim nowy Wąsosz sprawia wrażenie nieułożonego, chmielonego zbyt dużą łopatą i gryzącego w język. Ten etap mam już za sobą. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi piwa poukładane, jak na przykład z Browaru Pogórze, niż przechmielone lewatywy od Dra Brwi. Niby Terrence jest dobry, ale nie bardzo dobry...

W drodze powrotnej Daniel (jeden z dwóch) narzucił przeogromne tempo, ale wzmocniony dobrym piwem nie odstawałem - wdrapaliśmy się z powrotem na Mały Stożek i znajomym szlakiem ruszyliśmy do Wisły. Tym razem obeszło się bez dobijania się żabkowym piwem w parku, czego nikomu nie życzę...

Na koniec link do naszej trasy.

Zobacz także

3 komentarze

  1. ..zagrał Terrence'owi na wąsie..
    Wyjazd faktycznie zacny,ale przydało by się jedno małe sprostowanie dla czytelników-to tempo narzucone przez tego drugiego Daniela wcale nie było takie przeogromne-ja np sie tylko trochę spociłem ;)Ale niezmiernie cieszy fakt,że zaczynasz spisywać się coraz lepiej-może jeszcze wrócą czasy,gdy trza Cię było gonić, i będzie większa mobilizacja do dbania o formę ;)
    Ahoj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasy wrócą. Dziś wbiegłem po schodach raz.
      Tempo było solidne. Dwa razy szybciej niż na podanym czasie, proszę nie deprecjonować moich odczuć;)

      Usuń
  2. No to Wam się wyjazd udał. Chyba już czas żeby samemu wybrać się w jakieś góry. No, a że i piwko się pojawi przy okazji to rzecz pewna.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy