Pivovar Hotel Beskyd

08:00

Frýdlant nad Ostravicí to przyjemne czeskie, założone na przełomie XIII i XIV w. miasteczko, leżące w zasadzie w u wrót Beskidu Śląsko-Morawskiego. Otoczony przez szczyty Skałki, Nořičí, Kněhyni i Łysej Góry, iglaste lasy i schodzące mgły może kojarzyć się z miasteczkami z lovecraftowej Nowej Anglii. Obrazu dopełnia zimowy pejzaż - samotny kościół w centrum, zasypany cienką warstwą białego puszku plac z parkingiem, opustoszałe chodniki. Wydawać by się mogło, że jedynym jasnym punktem we Frydlancie nad Ostrawicą jest Hotel Beskid. Zlokalizowany w nim od niedawna minibrowar pulsuje ciepłym światłem i dochodzącym z wewnątrz gwarem. Całkiem skutecznie nas do siebie przyciągnął.


Ten wiszący Radegast to okrutna ściema, bo tego piwa na szczęście nie można się w środku napić. Dobrze jednak, że piwowar nie zadziera z pradawnymi bóstwami. Jeśli chcesz wiedzieć, czego można się tam spróbować i jak to smakuje, to zapraszam dalej.

Hotel Beskyd sprawia bardzo miłe wrażenie z zewnątrz. Jest ulokowany przy niedużym placu, przy którym stoją jeszcze: dominujący wczesnobarokowy kościół rzymskokatolicki oraz urząd miasta i urząd pracy, a także szkoła specjalna. W środku zaskakuje sporą przestrzenią. Poza małą częścią z barem są dwie sale. Na lewo od kranów, w małym pokoiku, stoi sprzęt warzelny. Piwo warzone jest tu od połowy 2013 roku.


Całość ozdobiona starannie wykonanym logo Podhorské (czyli Podgórskie), nawet piwa mają różne etykiety z holkami o barwnych - w zależności od stylu piwa - włosach. Czad. Leżaki są pewnie gdzieś pod ziemią, ale nie dane mi było tam zejść. Pomieszczenia utrzymane są w klimatach neo-etno - kamień, drewniane belki podporowe, nienachalne dekoracje i włączony eurosport. Klientela typowo czeska, czyli po prostu przekrój społeczeństwa a większość stolików zajęta.


Tego dnia do wyboru były trzy piwa - jasne (11°), polotmave (13°) oraz boruvkowe (11° - o ile dobrze zapamiętałem). Zamówiłem oczywiście wszystkie trzy (małe ofkorz) naraz, aby się powoli ogrzewały.

Jedenastka stoi tu na środku i ma jak widać słomkowy kolor. Piana brudnobiała, brudząca szkło. pachnie delikatnie, słodowo, ale w smaku jest już bardzo fajna goryczka. Piwo szału nie robi, ale pije się dobrze.

Po lewej trzynastka, która poszła na drugi ogień. W rzeczywistości było nieco ciemniejsze niż na zdjęciu, a piana do końca zachowywała się tak jak tu - oblepiała. Tu zapach był wyraźniejszy, także słodowy, ale z dominujacą nutą wypiekanego chleba. Smak idzie w sukurs lekki karmelem i goryczą na finiszu. Z tych trzech najlepsze, ale to też najbardziej mój klimat.

Po prawej boruvkowe (jego wygląd najlepiej oddaje zdjęcie poniżej). Piwo ma dziwny kolor wyglądający jak pomieszanie różu i bursztyny, a piana pod światło wydaje się trącić fioletem. Pachnie, jakże by inaczej, borówkami. Jest to przyjemny zapach, który nie kojarzył mi się z żadną chemią, a z letnim pędzlowaniem owoców z niewielkich krzewów na górskich polanach. Smak mi już tak nie odpowiada, bowiem jest słodko-kwaśny. Słodki od owoców i z leciutkim kwaskowym posmakiem. Jest fajne jak na piwo owocowe, no ale... Nie tego ja szukam w piwie.

Zdjęcie piw niestety takie, a nie inne, bowiem mój obiektyw kompletnie zaparował po przejściu z mrozów do ciepłego wnętrza.

W pivovarze można zakupić szkło - kosztuje 100 koron - oraz komplet etykiet. Na wynos są też spore PET-y czekające w lodówce przy wyjściu.

Bardzo przyjemne, niepretensjonalne miejsce. Czesi jakoś nie bardzo przywiązują uwagę do bombastycznych dekoracji, a jednocześnie tworzą miłą atmosferę sprzyjającą konsumpcji piwa.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy