Białoruś sentymentalnie

09:00

Wakacje 2013 r. spędziłem na Białorusi, a właściwie w Mińsku. Co prawda aby uniknąć upierdliwego i czasochłonnego dla moich gospodarzy obowiązku meldunkowego, na dwa dni odskoczyłem do Wilna. Na szczęście wiza pozwalała na dwukrotny wjazd na teren naszych wschodnich sąsiadów. Wszystko to za sprawą zaproszenia Madzi, która uczy tam języka polskiego. Poczułem się znów jak na studiach, szczególnie gdy nocą wchodziłem do akademika przez okno. Niezła adrenalina. Zapamiętałem szczególnie monumentalne miasto, czyste ulice, trolejbusy, tanie metro, piwne magazyny z nalewakami przeciwciśnieniowymi i pomniki różnych morderców (np. Dzierżyńskiego). Przekonałem się też - wbrew propagandzie mediów - że to całkiem normalny kraj. O piwnej Białorusi przeczytasz w moim wpisie - tu

Teraz pojawiła się szansa, aby choć myślami wrócić do tamtego lata, wódki pitej na barce, epickich pomników wojennych, kontrastów. Oczywiście za sprawą wspaniałego prezentu w postaci trzech piw prosto z Białorusi.


Wśród tych wspaniałych piw, z których dwa udają krafty lepiej niż seria Książęce, znalazły się kolejno: Browar Lidskoje - Wieczór w Bruggi (przyznacie że brzmi intrygująco), Alivaria - Kalyadnaye (Boże Narodzenie) oraz Lidskoje - Swiss Black. Nie spodziewałem się nawet, jak skończy się starcie z tymi trzema Białorusinami.

Nie ukrywam, że wiele sobie obiecywałem po kraftowym piwie o nazwie Wieczór w Bruggi. Cóż to może być? Nie uwierzycie. To lambic, a właściwie bieda-pseudo-lambic. A konkretniej kriek. Piwo jest dosyć ciemne, a - wiem że tego nie widać na zdjęciu - piana jest różowiutka jak świnka Peppa. "Piwo" to cechuje specyficzny aromat i smak wody z syfonu z sokiem wiśniowym. Mocne nagazowanie tylko potęguje to wrażenie. Strasznie to słodkie i mulące, dla mnie to totalnie niepijalny szit, gorszy niż najsłodsze owocowe piwa z cukrem. Katarzynie smakował - co przyjąłem z radością, bo głupio byłoby wylać prezent - dzieciństwem. To musiało być bolesne wspomnienie, po takim trzeba się długo terapeutyzować. Madzia mówiła, że to jest jej ulubione, wnioskuję więc, że piwo to odpowiada kobietom. Może mężczyznom też, ale nie fanatykom.


Myślę sobie: cóż można spieprzyć w piwie Swiss Black? Według portalu Ratebeer jest to schwarzbier. Strzelam, że chodzi o czarną czekoladę z kraju Helwetów. No cóż, okazuje się, że wszystko. Mnie to przypomina co najwyżej produkt czekoladopodobny, który można było zakupić w latach dziewięćdziesiątych na targu w Dąbrowie po 800 zł. za dużą tabliczkę... Toż to jest jakaś kompletna pomyłka. Pachnie i smakuje jak dosłodzona polo-cocta. Słodkie to i niedobre. Wbrew sobie dokończyłem i tego dnia bałem się już otwierać kolejnego. Bleh.




Wielki browar Alivaria dał mi się poznać tym, że arcyniesympatyczna pani szukała wszelkich sposobów, by jej firma na mnie nie zarobiła. A to to, a to tamto, a to sramto i w efekcie nie kupiłem widocznego na zdjęciu sniftera - dostałem go rok później. Nie spodziewałem się też, że półtora roku później świąteczne piwo z niego okaże się najlepszym z prezentowego zestawu i w dodatku najfajniejszym typowo świątecznym piwem, jakie piłem. Dlaczego? Otóż było wyjątkowo skromnie doprawione. Lekka wędzonka śliwkowa, lekkie przyprawy, średnie ciało, średnie wysycenie. Nic tu nie jest przesadzone, nic nie muli. To wciąż klasyczny świąteczniak, ale pijalny i nie przegięty.

Prezent to - nie ukrywam mimo niesmaków - wciąż fantastyczny, nie byłoby wszak szansy, bym napił się tych piw, gdyby nie Magdalena. Spodziewałem się jednak czegoś innego po tych Białorusinach. Ja chciałem pograć z nimi w squasha, a okazali się być napastnikami stołecznej drużyny hokejowej. Bez polotu, bez rękawic i po ryju. Stały czytelnik zauważy z pewnością, że skoro najlepiej wypadło piwo świąteczne, to nie mogło być dobrze. Widać białoruskim koncernom udawanie kraftów nie wychodzi, podobnie jak polskim.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy