Pierwszym odwiedzonym amsterdamskim browarem był Brouwerij de Prael. Zdecydowały względy odległościowe - był najbliżej hostelu. Zlokalizowany jest bardzo blisko głównego dworca kolejowego, w pobliżu Starego Kościoła i nieopodal dzielnicy Czerwonych Latarni. W XIV wieku było tu piwne nabrzeże, dokąd przypływały importowane z Niemiec piwa, a później powstały pierwsze browary. To najbardziej zatłoczona część stolicy Holandii, trzeba przepychać się między turystami, uskakiwać spod pędzących rowerów i długo czaić się na wolne od gawiedzi kadry. De Prael wciśnięty jest w bardzo wąską uliczkę - z perspektywy kanału widać tylko szyld. Szczęśliwie wieczorem świeci on niczym latarnia morska zapraszając strudzonych rejsem marynarzy. Do browaru można też wleźć przez firmowy sklep, który niestety był już nieczynny.
W ubiegły, wyjątkowo długi weekend (10-13. listopada) katowicki Browariat obchodził trzy lata swojej działalności. To już tyle minęło, od kiedy nieco zaskoczony zaproszeniem przemierzałem skryte w jesiennym mroku ulice Katowic, kierując się na ulicę Francuską (klik!). Do tej pory kojarzyła mi się ona z tym, że trzeba przez nią przejechać, by dojechać w jakieś ciekawsze miejsce. Browariat był trzecim (no może czwartym jeśli policzymy C4, które mnie do siebie wciąż nie przekonuje) pubem z dobrym piwem w stolicy Górnego Śląska (po Białej Małpie i Namaste). Dziś jest tych miejsc więcej, a Browariat wpisał się w krajobraz piwny tak mocno, że nie potrafię sobie wyobrazić, że go tam nie ma. Jak było na urodzinach?