Browar Lubrow

08:30

Trójmiasto od kilku lat było dla mnie piwną mekką. W mojej głowie jawiło się jako miejsce pełne browarów i świetnych knajp. Może dlatego piwnym światem Gdańska, Gdyni i Sopotu byłem lekko rozczarowany. Okazuje się, że przeciętny Katowiczanin (ok - inni Ślązak i Zagłębiak też) nie muszą czuć się piwnie zmarginalizowani, a wręcz przeciwnie powinna rozpierać ich lokalnie patriotyczna duma z powodu knajp byłego Stalinogrodu. Co z tego, że w Gdańsku są trzy browary (nazwijmy je restauracyjne, bo funkcjonują przy takich lokalach), skoro do dwóch z nich nie poszedłbym drugi raz na piwo (bo do jednego niechybnie wrócę na jedzenie). Bardzo jasnym punktem na mapie Gdańska jest jednak Browar Lubrow, gdzie mimo że wypiłem wszystko co było, to nie trafiłem na piwo słabe. Zapraszam dziś więc na piwo do Browaru Lubrow.


Trudno mi sobie wyobrazić lepszą lokalizację dla browaru w dużym mieście. Położony jest on w samym centrum miasta tuż przy dworcu PKP - mając pół godziny do pociągu można do Lubrowa spokojnie zajrzeć na piwo. Wielkie logo na postmodernistycznym budynku głosi Mini Browar Trójmiejski Lubrow 2012, choć browar faktycznie działa od 2013 r. Poniżej wielkimi literami "Browar Restauracja Club", a pod spodem znajduje się ogródek, który w miły sposób odgradza gości od gwaru i ruchu na skwerze. 


W gorący dzień sympatyczniej jednak usiąść w klimatyzowanym wnętrzu. Samo wnętrze także nawiązuje do stylistyki postbarokowego neomodernizmu. Nie powinno to dziwić, wszak w lokalu obok siebie koegzystują Browar Lubrow, Restauracja Barbados i dyskoteka. To szczególne połączenie tancbudy (nigdy nie byłem fanem dyskotek) i browaru widziałem już jednak w Czechowicach Dziedzicach (klik) i było to zrobione dobrze. Tu od samego wejścia do skrytego w półmroku przestronnego lokalu zaatakowały mnie jaskrawe mieniące się kolory. 


Ogólnie Lubrow robi bardzo ciekawe wrażenie łącząc nowoczesny, kolorowy, pełen blichtru przepych z surową stalą i świetnym punktowym oświetleniem. Czerwone blaty stołów są fantastyczne. Wszystko błyszczy i pulsuje, a na ogromnych ściennych telebimach wyświetlają się informacje o tutejszych piwach. Ekstra pomysłem są wielkie motywy znane z logotypów lubrowskich piw namalowane na ścianach.


Na samym środku pomieszczenia wyeksponowana jest 10 hektolitrowa warzelnia, a pod nią - na poziomie niżej - znajdują się tanki. W blasku kolorowych lamp wygląda to efektownie. Poziom -1 to właśnie dyskoteka, ale nie zapuszczałem się w te rejony, nieczynne zresztą w około południowych godzinach. 


Pewnie pisałbym o tym wszystkim w zupełnie innym tonie, gdyby piwo w Lubrowie mi nie smakowało, żachnąłbym się na dyskotekowy klimat i nadmierny przepych, ale fakt jest taki, że to wszystko ma drugorzędna znaczenie, liczy się smaczne piwo. Z piwem z Lubrowa miałem już kiedyś kontakt - pojawił się rzut na Śląsku i sobie kupiłem (klik). Dlatego nastrojony byłem nader optymistycznie. W takiej sytuacji łatwo o poślizg. Czy nastąpił?


Deska degustacyjna to zawsze strzał w dyszkę. Jakże mogłem jej nie wybrać? A co się na niej znalazło? Piłem w kolejności od prawego do lewego. Tak wydawało mi się korzystnie. Po skrajnie prawej stronie stoi wspaniale żółta Pszenica. W notatce napisałem sobie "pszenica doskonała". Prezentowała idealny dla mnie balans weissbiera - potężny banan w aromacie i smaku, stonowany goździk, lekka kwaskowość w pierwszym smaku i całkiem solidna pełnia. Gdyby piwa pszeniczne smakowały właśnie tak, to pewnie nigdy bym ich nie hejtował. Nota bene przez całe wakacje wypiłem więcej smacznych pszenic, niż przez całe dotychczasowe życie. Kolejne piwo to Pils SKM i znów mi bardzo posmakowało. Daje dokładnie to, czego chcę od pilsa. Czysty i wyraźny profil słodowy oraz solidną dawkę goryczy z nutami trawiastymi - nie męczy ona i nie zalega. Czad! W środku stoi Piwniczne, czyli kellerbier. Cieszyłem się na spotkanie z kellerem, bo piłem tylko kilka niemieckich piw w tym stylu. Początkowo przytłoczył mnie karmelem i lekkim masełkiem w aromacie, ale po chwili ułożyło się to w smakowite nuty toffi. Bardzo przyjemna i całkiem duża ziołowa gorycz sprawiła, że koniec końców piło mi się je nieźle. Czarne piwo to Gagat czyli oatmeal stout. Gagat jest najzwyczajniej przepyszny - uderzył mnie swoją delikatnością i ultra gładkością. Czarny aksamit. W aromacie i smaku zmieniają się na prowadzeniu nuty palone i lekko kawowe. Piwo jest świetne! Największą metamorfozę przeszedł jednak Zachmielacz Trójmiejski, czyli american india pale ale. In plus. W aromacie totalnie dominują słodkie owoce egzotyczne z liczi i mandarynką na czele. Pierwsze odczucie w ustach to słodycz, dalej bardzo duża gorycz, w sam raz dla hop-heada, a w posmaku zostaje wytrawne odczucie. Doskonała kompozycja! Większość krajowych AIPA nie dorasta mu do pięt. Przynajmniej temu z września. Deska okazała się wspaniała, ale zostało jeszcze jedno piwo, które było tylko w butelkach. Być może to ostatnie szansa na spróbowanie Mate Nayerbane.


Zmieniłem też miejsce posiedzenia, bo klima dawała tak bardzo, że dygotałem i drżałem. Mate Nayerbane to piwo z yerba mate, czyli ostrokrzewu paragwajskiego. Ten miał być tylko dodatkiem dla tego india pale ale. W aromacie zmieszały mi się zielona herbata i trawa cytrynowa - fajna mieszanka. W smaku już nie miałem wątpliwości, że to yerba - piwo ma bardzo charakterystyczny smak i gorycz. Jest ona duża, ale nie odbiera piwu lekkości i rześkości. Jest bardzo owocowe i przyjemne!

Wszystkie piwa są fantastyczne. Gorąco polecam odwiedziny w Lubrowie. Jeśli nie w Gdańsku to na Monciaku w Sopocie, gdzie ma swoją filię, albo w nowo otwartym pubie Lubrow Tap House w Wejherowie. Ja czekam na oddział w Sosnowcu!

Zobacz także

1 komentarze

  1. zupełnie nic, naprawdę nic, w ogóle nic, absolutnie

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy