Przewrotny czar powrotów

20:00

AleBrowar zaskoczył piwoszy niedawno dwiema fantastycznymi informacjami. Po pierwsze wyszedł z cienia piwowar, którym jest - pracujący do tej pory w gdańskiej Brovarnii - Michał Saks. Po drugie został on Dyrektorem Produkcji w Browarze Gościszewo, gdzie swoje piwa warzy AleBrowar. Oznacza to, że połowa mocy produkcyjnych tego browaru będzie wykorzystywana dla wytwarzania piw AleBrowaru. Pysznie prawda?

Informacja ta to dobry moment, by przypomnieć kilku piw, do których w bieżącym roku wrócił AleBrowar.


Zapraszam dalej...


Klasyk nad klasyki. Piwo roku 2012. Rowing Jack to znakomite american india pale ale. Można powiedzieć, że znów znakomite, bowiem miało piwo trudniejszy okres. Gdy spróbowałem go początkiem roku w knajpie, to kumpel zastanawiał się czy go nie oddać. Okazało się też, że inni ludzie również mieli z nim problemy. Bardzo słaby aromat, dziwna słodycz, rachityczna gorycz. Gdzieś tam wyczytałem, że dla RJ nastąpił Powrót do Przeszłości i zakupiłem butelkę w jaworznickiej kawiarni Kawa3herbata. Wow! Piwo było doskonałe. Niesamowity aromat cytrusów oraz owoców egzotycznych, bardzo mocny, wspaniały. Solida gorycz, mocna, satysfakcjonująca, niezalegająca. Cudowne piwo krzyczące z całych sił: "Wiosłuj łajzo! Wiosłuj dziadu! Po kolejne piwo!"

O ile poprzednie piwo było typowym powrotem do wysokiej formy, to każde następne powraca dosyć przewrotnie. Saint no More, które po raz pierwszy pojawiło się w 2012 na święta, był klasycznym piwem świątecznym i jedynym z AleBrowaru, które mi zupełnie nie podeszło. Kompletna klapa (jak większość świątecznych szajsów). Piwowar musiał być z niego także niezadowolony, bowiem w 2013 r. postanowiono pozostawić z piwa jedynie etykietę i uwarzyć coś całkiem nowego do wypełnienia flaszek. Wybór padł na "niezwykle nowatorski, niszowy i mało znany styl" american india pale ale, w dodatku w "niespotykanej" odmianie single hop (tu - Simcoe). Powyższa drwina okazała się nie na miejscu, bo piwo okazało się naprawdę smaczne, pijalne i przyjemne. Żywiczne i cytrusowe szaleństwo, które pije się lepiej niż gorącą herbatkę zimą i zimną herbatkę na kacu. Za rok Saint no More wróci w nowej odsłonie, może będzie to smoked weizenbock?

Ortodox Stout to był wspaniały i zupełnie nieortodoksyjny stout. Pisałem o nim tu. Był dlatego, że tegoroczna edycja jest już jak najbardziej klasyczna. Nie uświadczyłem już amerykańskiego nachmielenia, a aromat został zdominowany przez kawowe i palone akcenty, kręcącymi się w okolicy czekoladą i kakao. Było jedynie lekko kwaskowe, ale poza tym górowała spora wytrawność. Piwo było bardzo gładkie w odbiorze i lekko wysycone, co sprawiło, że można by pić i pić, i pić, i pić... W tamtym roku zrywało beret nietypowością, w tym miażdży klasyką. To jest jedno z tych piw, które powinno smakować większości piwoszy. Już niedługo kolejne ortodoksyjne piwo od AleBrowaru, tym razem Ortodox Mild - zamiast łasicy na etykiecie zamieszka szczur, na którego niektórzy mówią pies. 10% ekstraktu i 4,2% alkoholu - to będzie ciekawa sprawa... Podobno stworzony po to, by wypić pięć, sześć w knajpie...

Także i Golden Monk zaliczył powrót z poprawką. Przestał być chybionym IPA klasztornym, szybko przemianowanym na saisona, o czym pisałem tu. Przede wszystkim pozytywnie zmienił się aromat piwa, które obecnie pachnie niczym belgijska kolonia w Ameryce. Obok charakterystycznych owoców egzotycznych pojawiają się nuty kwiatowe kojarzące się natychmiast z belgijskimi drożdżami. W smaku wreszcie jest gorycz i to całkiem niezła, a przy tym kojarząca się z szampanem bombastyczność piw belgijskich! Można mu zarzucić ewentualnie zbytnią alkoholowość, ale byłoby to zwyczajne czepianie się. Ja nie jestem czepliwy, wrogiem alkoholu także nie jestem - dla mnie ok. Nie urwało mi krzyża, nie przywdziałem po nim habitu, nie wygoliłem tonsury, słowem - nie stanę się jego wyznawcą, ale pewnie wrócę przy okazji...
 
Na koniec zostawiłem największą petardę. Piwo za które kilka osób przestało mnie lubić. Pisałem o nim tu i okazało się nie być dla każdego. Jeszcze bardziej bezkompromisowa wersja Smoky Joe, na którą zdecydowali się miłośnicy piwa i AleBrowaru w ankiecie na ich stronie. Tylko 2500 butelek (50 kegów) extra whisky stoutu, do uwarzenia którego użyto 100% więcej słodu wędzonego torfem i leżakowane było z płatkami dębowymi z beczkami po whisky. I co? Piwo jest naprawdę odjechane. Wędzonka jest mocna, whisky wyraźna jak w szkockiej destylarni, a do tego niesamowita gładkość i - wciąż jeszcze - pijalność. Gdy spróbowałem jeszcze raz, z kupionej Danielowi butelki, gdy razem wleźliśmy na Trzydniowiański Wierch, miałem wrażenie, że zamiast łyka zrobię osiem... Boskie!

Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek z AleBrowaru. Do Smoky Joe została zrobiona i wypuszczona specjalna edycja czekolady z Manufaktury Czekolady. Czekolada stworzona z ziarna kakaowca z Ekwadoru oraz słodu whisky. Pierwsze kostki jakoś mnie nie powaliły, ale gdy jem ją w tym momencie (kostka co kilka dni), to smakuje przepysznie - mówię to jako fan czekolad gorzkich. Tu dochodzi jeszcze element craftu, bowiem jest zrobiona tak, jak robiło się to przed laty...


Tytuł posta jest oczywiście w pewien sposób przewrotny, bowiem tylko o jednym piwie można powiedzieć, że jest to klasyczny powrót (chociaż do wysokiej formy), bowiem pozostałe piwa zostały poddane pewnym modyfikacjom. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że te same piwa mogą zaskakiwać, nie tylko wtedy, gdy browar pracuje nierówno, ale także gdy postanawia coś w nich poprawić... Nie przekreślaj więc piw. Warto czasem wrócić do przeszłości!!

Zobacz także

1 komentarze

  1. Wreszcie jakiś zbiorczy wpis,gdzie udało mi się spróbować wszystkich ( przynajmniej piwnych) bohaterów..
    Co do RJ to faktycznie klasa a w tym przypadku powrót do formy cieszy szczególnie,bo faktycznie był powazny problem. Pamietam,że wtedy w Małpie już po samej barwie piwa,można było zakładać,że coś jest nie tak..Ale najwazniejsze,że wrócił aromat- smiali się kiedys ze mnie,jak na pytanie o ulubiony zapach odpowiedziałem-zapach pierwszych warek Rowing Jacka:)Podobnie cieszy oczy z rana aluzja przywodzącana myśl skromną Ewę ;)
    SNM również znacznie lepiej podszedł mi w tej wersji,niż w tej z płatkami debowymi i innym szajsem.A pijalne (było?) faktycznie bardzo-za pierwszym razem kupiłem jedno dla brata,ale spożyłem swoje i nie mogłem powstrzymać się przed drugim-tak jakoś przyjemnie wchodziło :) A smoked wezienbock-było by pysznie...
    Co do Ortodoxa nic dodać nic ująć-bardzo przywiązałem się do tej klasycznej wersji i stanowiło bardzo przyjemny dodatek do pokazów w Namaste.A ten Mild faktycznie moze być ciekawy,ale po co pić 5- 6 takich samych piw?:)
    Co do Golden Monka mam mieszane odczucia-na Lubomirze urzekł mnie bardzo swoją przyprawowością i fajną goryczką,ale pity z dwa tygodnie później w domu był już sporo gorszy i jakiś taki mdły-nie wiem kompletnie,z czego moze to wynikać..No i moja zjebana wyobraźnia dała znać o sobie,i wyobraziłem sobie Ciebie w habicie-LOL
    No i Smoky-REWELACJA!! Gdzieś w internecie widziałem coś w stylu-"to piwo byłoby premierą roku w 11na 12 miesięcy roku, ale w marcu był L2D i coś w tym jest. Ogólnie jestem pod mega wrażeniem faktu,że piwo,które jest tak mocno wędzone( mi skojarzyło się tak trochę ze spalonymi kablami wręcz),ma wyraźniej wyczuwalną niż w poprzedniej wersji whisky,jest jednocześnie własnie tak pijalne..No i w tym miejscu wypada podziękować,zarówno za zakup i dostarczenie, jak i za fakt,że jednaknie wypiłeś tych 8 łyków,chociaż w sumie,to jakoś podejrzanie szybko znikło;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy