Horní Lomná - pivovar na krańcu świata

08:21

Beskid Śląsko-Morawski nie jest specjalnie popularnym kierunkiem dla polskiego turysty. Nasze Beskidy są zwykle bardziej atrakcyjne - wiadomo - lepsze bo polskie, bo bliżej, bo "taniej", bo wyższe, bo w ogóle. Czasem nie trafiają argumenty, że: (1) są ciekawsze bo mniej oklepane, (2) szlaki są równie gęste (bądź bardziej) niż u nas, (3) schronisk (nieco innego typu niż u nas, ale jednak) jest cała masa, (4) na każde zadupie dojeżdża pociąg częściej niż dyliżans do Colorado u progu XIX w. czy na ten przykład do Szczyrku, (5) Łysa Hora jest wyższa niż Skrzyczne, (6) piwo dla mniej wymagających w markecie kosztuje 12 koron, a (7) bardziej wymagający mogą wybierać w licznych minipivovarach, których w Beskidzie Śląsko-Morawskim jest więcej niż w całym województwie śląskim.


Mnie do wizytowania tamtejszych okolic nie trzeba dwa razy namawiać, co więcej sam jestem często prowodyrem wyjazdów w góry czeskie. Tak też było tym razem, gdy namówiłem (aczkolwiek bez żadnego trudu) znajomych na spacer w okolicach Ostrego (1044 m.n.p.m.) i wizytę w pobliskim minipivovarze.

Największym szokiem kulturowym jest liczba osób, które biegają na nartach. Biorąc pod uwagę, że to Polka odnosi wielkie sukcesy w narciarstwie biegowym, to proporcje biegających Polaków i Czechów są poważnie zaburzone. Na jedną osobę pieszą w górach w Czechach przypada jakieś 15 na biegówkach. Totalnie nieobyci z tym zjawiskiem, częściowo (1/4 naszej drużyny - ten, kto z grubsza kojarzy typów, bez trudu wskaże szczęściarza) wdaliśmy się w kolizję z nadjeżdżającym biegaczem.

Liczba nart opartych lub wbitych pod schroniskiem przytłaczała

No i psy radośnie biegające między ludźmi to rzecz, której u nas często brakuje. Takie groźne bydle może przestraszyć leśną faunę, więc zakazuje się przebywać tym gadom w parkach narodowych, krajobrazowych i w ogóle wszędzie w lesie.

Szlak z niewielkiej miejscowości Košařiska prowadził do Chaty pod Ostrym mocno zaśnieżonym, lecz wydeptanym szlakiem. Słońce operowało bardzo mocno, a na niebie nie było żadnej chmurki. Kurtki, czapki i rękawiczki szybko powędrowały do plecaków. Pierwszy raz nie wziąłem w góry piwa - mimo że szuflada wypełniona dziwnymi belgami, to nie miałem koncepcji na nic szczególnego, co tylko zwiększyło moją motywacją do wizyty w pivovarze na koniec górskich szaleństw. Po drodze jeszcze był Kałużny (nie Radosław) i Chata Kamenity, równie zatłoczona jak poprzednia, co skutecznie zniechęciło nas do picia dwunastki z Radegasta na stojąco, po zbyt długim oczekiwaniu w kolejce. Wycieczka była wybitnie udana, bo to bardzo ciekawe kółko - polecam! Ale przecież my tu na blogu nie o tym...

W kępie drzew po prawej jest Chata Kamenity

Mam nadzieję, że i dla Was szczególnie interesujący jest pobliski (jakieś 18 km. od Košařisk) pivovar zlokalizowany w miejscowości na końcu drogi, świata, szaleństwa i wszystkiego - w Horní Lomnej. Nie jest to zwyczajny pivovar, chociaż w przypadku Czech nie bardzo ogarniam, co jest zwyczajnym piwowarem. Ten bowiem znajduje się w hotelu-spa. 


Wchodzimy do środka, recepcja jakby hotelowa, rzut okiem na każdą stronę - zero piwa, kobieta w szlafroku, druga w kostiumie kąpielowym, myślę sobie "nie jest źle", dobre filmy akcji tak się zaczynają. Ale recepcjonista wszystko popsuła zapraszając nas do restauracji, bo piwnica (strzelam że chodziło o browar właściwy) już zamknięta. W restauracji na szczęście jest wyeksponowany sprzęt do warzenia, więc jesteśmy w domu. Obok niego pamiątka z Festiwalu w Zabierzowie - też tam byłem, lecz wszytko co czeskie omijałem.


Po hotelowej restauracji spodziewałem się, że będzie wykwintna i prawie luksusowa, tak że strach wejść w butach górskich i polarze. Ta jednak w żaden sposób nie mogła ukryć tego, że znajduje się w Czechach. Nie potrafię tego sprecyzować, ale występuje tak duże natężenie różnych detali (wystrój, obrusy, krzesła, ludzie), które pozwala się czuć swojsko i czesko. To coś jak wąsy i długie włosy oraz odzież sportowa u przeciętnego Czecha. Tutejszy barmano-kelner nie miał nic z przeciętnego Czecha i dodatkowo mówił tą odmianą czeskiego, która wskazuje na częste kontakty z Polakami. Był też sympatyczny. 


Do wyboru były trzy piwa - jasna jedenastka, ciemna jedenastka oraz piwo specjalne sezonowe, czyli piwo zagadka. Szybko okazało, że jest to piętnastka, jasna. Budzi grozę? Bez powodu, okazała się całkiem w porządku, ale po kolei.


Lomnan 11° - to jak w przypadku 95% czeskich minibrowarów sztandarowe piwo. W zamyśle klasyczny czeski pilzner. Lekko słodowy, ze sporą goryczką na finiszu. Bardzo jasny, z ładną pianą, klarowny i klasyczny. Skojarzył mi się z książęcym ryżowym, nieco bardziej obficie przyprawionym chmielem (tu Żateckim). Generalnie złe nie jest, ale dobre też nie. Szczególnie gorycz wyjątkowo tępa i nieprzyjemna. Ot wypełniacz żołądka.



Na tmavą 11° czekaliśmy najdłużej, bowiem pieniła się klasycznie, nawet przez chwilę pomyślałem, że nie rozumiemy się z panem kelnerem i jej nie będzie. Ale przyszła. Piana iście królewsko wystawała ponad szklaneczki. Czerń szczelnie wypełnia szkło. Znad piany rozchodził się całkiem mocny aromat karmelu i kawy, która to ze zdwojoną siłą wracała w smaku. Typowa sypana kawa zalana wrzątkiem - ładnie! Piwo może nie jest bardzo dobre, ale solidne, pełne w smaku i pijalne. Mnie się spodobało.


Lomnan 15°, piwo zagadka okazało się bardzo sympatycznym, mocnym lagerem. Przeważała w nim słodycz o charakterze miodowym, a także aromat i smak pieczonej skórki od chleba. Piwo jest zaskakująco smaczne i pijalne. Mógłbym się przyczepić tego, że alkohol jest wyczuwalny, ale wtedy nie byłbym sobą, bo w ogóle mi to nie przeszkadza. Sympatyczne piwo, któremu smakowo jest najbliżej do jasnego koźlaka.




Generalnie nie ma co specjalnie jechać na piwo do Horní Lomnej. To nie jest aż tak dobre piwo, ale gdyby to połączyć z ciekawą wycieczką górską, to głupio byłoby nie zajrzeć.


Zobacz także

1 komentarze

Obserwatorzy