Złota Woda

19:35

W styczniu pojechaliśmy na kilka dni ferii. Do rodziny rzecz jasna, by nie narażać się władzom. W tym celu przebadaliśmy drzewo genealogiczne i okazało się, że mamy rodzinę w okolicy Gór Sowich. Kierunek idealny, bo jakoś nam nigdy po drodze tam nie było. Wystarczyło się spakować. Już na miejscu 'wujek' mówi, że tu obok właściciel łowiska pstrąga otworzył browar. Oczywiście śmiałem powątpiewać w tego niusa, bo przecież mało prawdopodobne, bym o tym nie wiedział, szczególnie jadąc tam na kilka dni. I wiecie co? Myliłem się. Tak oto mogłem zawitać w progi Manufaktury Piwowarskiej Złota Woda

Odpoczywaliśmy w Łomnicy, to na południe od Głuszycy (w pobliżu Wałbrzycha), ale też nieopodal Jedlinki (tam już byliśmy niejednokrotnie - możecie o tym poczytać tu). To malutka wieś położona pomiędzy trzema pasmami górskimi - Górami Kamiennymi, Górami Sowimi i Górami Wałbrzyskimi. Już pierwszego dnia pobytu wyskoczyliśmy na najwyższy szczyt tych pierwszych - Waligórę. To zaledwie 936 m n.p.m., ale przewodniki nie mylą się, że najkrótsze podejście jest bardzo strome. Zlekceważenie tego ostrzeżenia zimą skutkowało tym, że Gosia z Hanią i sankami (co za pomysł w ogóle!) zawróciły już na pierwszych metrach, a moja i Lilianki wyprawa zamieniła się w mozolne zdobywanie kolejnych metrów. Bardzo stromo, śniegiem zasypane, a wszystkie rozchodzone miejsca bardzo śliskie. Łapaliśmy się gałęzi i korzeni jak tonący brzytwy. Niby tylko 15 minut ze Schroniska Andrzejówka, gdzie można dojechać samochodem (zresztą z uwagi na świetne zimowe warunki na miejscu trudno było zaparkować, na oko jakieś 150 samochodów w poniedziałek o 15:00 - ciekawe co się dzieje, gdy nie ma obostrzeń, lol), ale zimą ten czas poważnie się wydłuża. Widoku ze szczytu - jak się okazało - nie ma żadnego, więc polecam go jedynie checkinującym kolejne szczyty oraz zdobywcom Korony Gór Polski. Ale wracajmy do pobliskiej Łomnicy...


W normalnych czasach przyciąga wygłodniałych turystów za sprawą łowiska pstrąga Złota Woda. To bardzo popularne miejsce, gdzie w sezonie sprzedaje się ok. 2 tysięcy pstrągów dziennie. Cała zabawa polega na tym, że pstrąga łapie się własnoręcznie, a ten następnie jest przygotowywany i smażony. Dużo ludzi, dużo posiłków, dużo piwa... Właściciel, Pan Gracja Rudnicki, postanowił zacząć warzyć własne piwo, które będzie świetnym dodatkiem do własnej ryby, chleba z własnego wypieku itd. W tym celu postanowił rozbudować swoją restaurację i wybudował obok browar. 


Samo łowisko sprawia dość przygnębiające wrażenie w czasie pandemii. Ogromny parking jest pusty, zabudowania poogradzane i pozastawiane, by jasno dawać do zrozumienia, że miejsce działa jedynie na wynos. Ale czułem potencjał. Duża przestrzeń zabudowana głównie drewnem, dokoła góry (na północy w dobrych warunkach króluje Wielka Sowa), cisza, spokój. Restauracja stylizowana jest na karczmę z masywnymi drewnianymi meblami (tymczasowo odpoczywają w magazynie), wielkim piecem chlebowym i masą eksponatów - narzędzi, pamiątek, żyrandoli, kufli, no wszystkiego. Mnie to przytłacza, ale ma swój urok. Sam browar znajduje się jednak w nowym, nieukończonym jeszcze budynku obok. Będzie to duży piętrowy lokal z wielkim tarasem. Na dole znajdować się będzie wyszynk z dominującym kołem młyńskim, a przez panoramiczne okna podziwiać można część browarną. Na piętrze także będzie sala dla gości. Zapowiada się ogromny kawał lokalu.


Browar w przeważającej części został zbudowany własnym sumptem. Jedynie warzelnia jest dziełem bytomskiej Fabryki Maszyn Zasada. Jest trójnaczyniowa i pozwala wybić jednocześnie 6 hektolitrów piwa. Trzy tanki fermentacyjno-leżakowe to już dzieło własne (zakup maszyny do gięcia blachy - podobnie jak opisywanym już na Piwnych Podróżach browarze Such a Beer) i mają dwukrotnie większą pojemność niż warzelnia. Pierwsze warzenia odbyły się w październiku 2020 roku i powstały trzy piwa. Co ciekawe pierwotnie wszystkie piwa miały być rozlewane jedynie w kegi i dopiero powrót całkowitego lockdownu wymusił ostatnie zmiany w planach browaru i wprowadzenie rozlewu piwa do butelek. 

Piwa można nazwać nudą żelazną klasyką restauracyjną, ale z doświadczenia wiem, że ludzie takie właśnie piwa piją najchętniej. A jeśli będą dostawać je w takiej formie, jak te powyższe, będą hitem sprzedażowym. Jasne jest lekkim i przyjemnym lagerkiem, trochę słodowym, trochę chmielowym, bez żadnego przegięcia. Ciemne prawie całe wypiła mi Gosia, ale niekoniecznie nazwałbym je kobiecym, fajnie interpretuje czeskie tmave, będąc nieco bardziej wytrawną jego wersją z przyjemną czekoladą i kawą zbożową. Pszeniczne okazało się jednak najlepsze. Potężnie bananowe w aromacie i saku piwo nie jest ani trochę zbyt pełne i ani trochę słodkie, a lekkie i wytrawne. Po prostu pyszne. 


Ale smażony pstrąg nas zwyczajnie pozamiatał. To najlepsza ryba, jaką jadłem w życiu. Co prawda w pandemii samemu jej nie wyciągałem, ale z wody została pochwycona już w mojej obecności. Świetnie przyrządzona, mięciutka, krucha, świeża, z chrupiącą skórką. 10/10. 5/5 w rybim Untappd. 

Obiecałem sobie, rodzinie i Panu Gracjanowi, że wrócimy tam latem sprawdzić, jak to miejsce żyje. No i zobaczyć wykończony browar o ile nierządny Vateusz nie wykończy wcześniej całej branży gastro. Oby nie, bo miejsce jest piękne i szczególnie może przypaść do gustu górskim łazikom. Pięknie dziękuję za pokazanie browaru i do zobaczenia!

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy