Na szczycie kraftu - Worek Raczański

08:18

Krótko po tzw. odmrożeniu postanowiłem rzucić wszystko i wyjechać w Beskidy. Tym samym kilka minut po 6 rano ruszaliśmy w trasę do Rycerki Górnej. Tam swój początek i koniec zarazem ma jedna z najbardziej klasycznych pętli w Beskidzie Żywieckim. Chodzi o taki szlak, z którego idziecie w jedną stronę, robicie kółeczko przez góry i schodzicie w to samo miejsce z innej strony. Niepodważalną zaletą pętelek jest możliwość powrotu do zaparkowanego auta bez konieczności szukania sposobu powrotu do niego. Pogoda tego dnia miała być idealna do szwendania, a że nie byłem kierowcą, to spakowałem do plecaka dwa mocne piwa, w tym jedno najmocniejsze w domu (21%). Serdecznie zapraszam na Wielką Raczę i Przegibek.


Dzięki temu, że od wielu lat Polska jest w ruinie, możemy dojechać do Rycerki Górnej bardzo szybko, oddawane są kolejne zrujnowane drogi szybkiego ruchu, a dojazd np. do Węgierskiej Górki zajmuję godzinę z hakiem, a nie dwie i pół z obowiązkowym korkiem między Bielskiem i Żywcem. Ruino trwaj! Po drodze był Orlen więc postanowiliśmy zakupić izotonik. Padło na American Pils z Browaru Waszczukowe, który skutecznie ukrył swoje rzekome amerykańskie proweniencje i ogólnie nam nie podszedł. Na parkingu w Rycerce jesteśmy już o 8:00 i jestem bardzo zaskoczony, bo jest praktycznie pełny. Wiele osób krząta się przygotowując do wyjścia, całkiem sporo jest też rowerzystów. 


W czasie podejścia pod Wielką Raczę, bo zaczynamy właśnie od niej, opowiadałem towarzyszom o poprzedniej wizycie tam - link powyżej. Oczywiście, że pamiętałem, jakie piwo piłem. To że tego dnia wziąłem piwo tego samego browaru to już jednak przypadek. Jeszcze rok wcześniej pojechaliśmy z Gosią na Raczę obejrzeć zachód słońca, a leżąc w schronisku oglądaliśmy na komórce półfinał Euro, trochę bardziej kibicując walijskim chłopakom. Wielka Racza to także miejsce, w którym byłem w górach po raz pierwszy. W 2003 roku przeszliśmy ze Słoniem i Radkiem ze słowackiej Oszczadnicy do Węgierskiej Górki, z namiotowymi noclegami na Raczy, Przegibku, Krawcowym Wierchu i w okolicy Pilska. Było słowackie piwo, dzikie ogniska, tani czeski alkohol przeniesiony przez zieloną granicę nielegalnie, womit beherowką, burza na dachu koparki, nocne upomnienie słowne od żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza, zgubienie szlaku, zajadanie szczypiorku na Hali Cebulowej i wiele innych. Sami rozumiecie, że okolicę wspominam ciepło. Worek Raczański to określenie gór w rupie Wielkiej Raczy - od samej Raczy do Rycerzowej, tudzież do Muńcuła, Bendoszki, Oszusa... Jest tu też góra na której można jednocześnie być i nie być - Bania (zawsze bawi!).


Nie wiem jaki czas pokazuje szlak, ale idę w towarzystwie dwóch sportowców (Daniela i Tomasza), tempo jest dobre, mnie dopiero przed samym schroniskiem łapie mała buła, i już po godzinie z kilkoma minutami jesteśmy na szczycie. Jest już sporo ludzi (co ciekawe może jedna osoba na trzydzieści bawi się w maseczkę), a jeszcze zamknięty dla gości budynek schroniska działa jedynie na zasadzie wydawki przez okno. Dzięki czemu szybko orientujemy się, jakiego piwa spróbujemy dziś bonusowo, ale o tym zaraz. Przede wszystkim jednak zachwycamy się widokami, szczególnie że Słowacja przykryta jest nisko zawieszonymi chmurami, a panorama jest całkiem odległa. Wielka Racza mierzy 1236 m n.p.m., na jej szczycie znajduje się odnowiona wieża widokowa i wyremontowane schronisko. To też idealne miejsce do degustacji, która nie może być byle jaka. 


Daniel zabrał ze sobą ubersztosa pod tytułem Buzdygan Turborozkoszy, choć spróbowałem, to uważam że piwo zasługuje jeśli nie na osobną wyprawę w góry, to na pewno na osobne potraktowanie na blogu. Ja zdecydowałem się na piwo, które koniecznie chciałem wypić w górach. Lódożerca w wersji Pinot Noir to kooperacyjne piwo Browaru Spółdzielczego i Funky Fluid - wymrażane poczwórne IPA. Piwo jest mega gęste - hipnotyzujące było obserwowanie powolutku przebijających się przez kisielowaty płyn bąbelków powietrza. Faktura piwa kojarzy się rzeczywiście z kisielem i likierem. Piwo jest intensywne w dość zaskakujący sposób, smakuje jak nalewka chmielowo-ziołowa, trochę Beherowka (ale bez womitu). W gęstości i lepkości nie gubi się też gorycz wspierana przez nuty drewna. Nie ukrywam jednak, że po wymrażaniu jest potężnie słodko. Najciekawsze jest to, że 21% alkoholu jest w tym eksperymencie niewyczuwalne. Piwo rzecz jasna rozgrzewa, ale nie drapie i nie pali w przełyk. Dwadzieścia jeden procent alkoholu. Moja ocena 3,8/5.


Bardzo się cieszę, że nie wypiłem tego piwa w domu. Nie jest jakoś bardzo złożone, pewnie szybko bym o nim zapomniał, pewnie bym się mocno wstawił pijąc je wieczorem, a tak dołącza do kolekcji piw wypitych na szczycie kraftu (więcej tu). Wiem, że nigdy go nie zapomnę, bo dobrze pamiętam 99% piw pitych w górach. 


Spędzamy na szczycie sporo czasu jak zwykle wzbudzając zainteresowanie degustacją. Oczywiście ruszając w dalszą drogę zahaczamy o schronisko i każdy z nas bierze piwo. Co ciekawe w okienku na hasło "poproszę piwo" nie otrzymujemy koncernowego lagera, a APA z lokalnego Beskidzkiego Browaru Rzemieślniczego. Czad! My jednak decydujemy się na inne butelki (jest do wyboru w sumie pięć różnych) - Milkshake IPA z Mango dla Tomasza, bo nie jest on fanem goryczki oraz dwie Kwaśnice - Gujawa Sour Ale i Borówka Sour Ale.


I wiecie co? Te piwa robią robotę! One muszą być tam prawdziwym hitem dla normików, bo choć ciekawe i nietypowe to ultra pijalne. Najlepsza okazała się Gujawa, najbardziej złożona, w odczuciu też najbardziej kwaśna, Borówka skręca delikatnie w stronę słodką, ale taki też jest owoc borówki, a Mango to już słodziak z jednak na tyle mocno zarysowaną goryczką, że i Tomaszowi najmniej podeszło. No ale to jest taki milkshake, który na szczęście nie odcina się od swojego rodowodu IPA. A samo mango dobrze w nim gra. Jest pozytywnie zbudowany formą tych trzech piw! Polecam zajrzeć też do wpisu o Beskidzkim Browarze Rzemieślniczym, chyba wciąż najmniejszym browarze w Polsce. 


Kolejnym przystankiem jest Hala Śrubita, piękna łąka położona na wysokości 1032 metrów była miejscem małego odpoczynku i nieuniknionej degustacji. Drugim piwem, które zabrałem, był Porter Bałtycki z Browaru Maryensztadt, z serii piw klasycznych. Lubię, gdy piwo ma taką czapę. piwo jest rzeczywiście bardzo klasycznym podejściem do tematu. Są prawilne uty karmelowe, akcenty kojarzące się w pieczoną skórką chleba, ciemne owoce i dużo gorzkiej czekolady. Pełnia jest średnia, nagazownie podobnie. Pozostawia raczej wytrawny posmak palonej kawy i gorzkiego kakao. Przyjemny i smaczny to porter. Moja ocena: 3,4/5


Dalszy szlak po dostarczeniu takiej energii nie był żadnym wyzwaniem. Jeszcze dwie godziny ładnych widoków i byliśmy w Schronisku na Przegibku. To bardzo malownicza przełęcz i klimatyczne miejsce. Zwyczajowo był tam lany Żywiec Porter, ale niestety nie tym razem. Szkoda, bo picie go w tym miejscu uważam za tradycję. Z Przegibka do Rycerki jest niespełna godzina, która mija nam dość szybko w poszerzonym o biegowych znajomych Daniela towarzystwie. Choć szlak ma trochę kilometrów, a do tego doszły trzy chillouty, to przejście go zajmuje nam mniej czasu niż bym się spodziewał. Jestem w domu na tyle wcześnie, że mogę wziąć spokojnie udział w live'ie Piwnego Klubu, co już mogliście zobaczyć. 

To był doskonały dzień, do zobaczenia na szczycie kraftu!

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy