Silesia Beer Fest II - relacja

12:11

Katowice są miastem piwa. Ba, piwny jest nawet cały Górny Śląsk. Precyzyjniej byłoby jednak powiedzieć, że dniach 13-15 maja 2016 roku piwosze z konurbacji górnośląskiej (a nawet i z dalsza) zjechali się do katowickiej Galerii Szyb Wilson, gdzie w postindustrialnych klimatach odbywała się druga już edycja Silesia Beer Fest. Jak zaprezentowała się impreza w porównaniu do edycji numer jeden (klik!)? W tym wpisie opowiem wam o imprezie, miejscu jej odbywania się, gościach oraz o wszystkich wydarzeniach pobocznych. Gdzieś będę przemycał wrzutki o zauważonych problemach, ale tak bardziej wskazując niedociągnięcia na przyszłość. Dla nielubiących czytać podsumowanie TL;DR na końcu.


Galeria Szyb Wilson to galeria sztuki współczesnej, w której co jakiś czas odbywają imprezy dla różnej maści geeków (od jedzenia, od tatuaży). Zlokalizowana została w budynku cechowni i łaźni niedziałającego już Szybu Wieczorek (mam nadzieję, że każdy wie, iż chodzi o szyby górnicze; takie którymi zjeżdżało się pod ziemię dupić na grubie) działającej Kopalni Wieczorek, który mieścił się w dzielnicy Janów-Nikiszowiec. Nie jest to centrum, ale bliska mu dzielnica jest zlokalizowana, a przez to też skomunikowana, dobrze. Nikt nie miał chyba problemu z dojazdem. Wiem za to, że niektórzy mieli problem z bezpiecznym dojściem z przystanku. Okolica, o której nie waham się powiedzieć zdegradowana społecznie, i wystające pod bramami grupy młodych mężczyzn w odzieży wskazującej na spuszczenie łomotu, nie poprawiały poczucia bezpieczeństwa szczególnie samotnie przyjeżdżających gości. Na szczęście nie słyszałem o żadnym incydencie.


Sama Galeria to już miejsce wyśmienite na piwne harce. Spory ceglany i oszklony budynek oraz niemały kawałek placu przed nim robił jeszcze lepsze wrażenie niż ubiegłoroczna Fabryka Porcelany. To taki upgrade, w stosunku do terenu, który był postindustrialny, ale jeszcze przed rewitalizacją. Wnętrze Galerii to dwa główne, wysokie i przestronne pomieszczenia jakby stworzone na klimatyczną imprezę. Nie dla wszystkich kłopotem (pozdro Tomasz) były schody, ale były momenty, gdzie wąskim gardłem okazywała się kolejka po bilety - niezbyt szerokie przejście powodowało spore zatory komunikacyjne i aż się prosiło, by otworzyć jakieś inne drzwi na zewnątrz.


Pojawiłem się jeszcze sekundę przed oficjalnym otwarciem, przed większą ilością ludzi, dzięki czemu mogłem zrobić szybki obchód po terenie imprezy, nie stać w kolejce po szkło festiwalowe (nazajutrz na otwarciu już go prawie nie było) i rozmienić pieniądze (dzięki Piotr!). Szybki pierwszy obchód nie okazał się szybki, dużo osób, sporo znajomych, kilka świetnych piw i dopiero po dwóch godzinach zaczynałem obchód numer dwa. Wróćmy do szkła, bo rzecz się stała karygodna. Nie miało cechy. Przez cały festiwal nie zauważyłem najmniejszego problemu z tym związanego, bo przy pierwszym stoisku (pozdrawiam Browar Jana!) przesympatyczna pani zaznaczyła nam pisaczkiem miejsce wyznaczające 0,3 litra. Informacja o tym, przy której literze festiwalowego napisu "Hoppy or sour?" kończy się to zerotrzy, rozeszła się lotem błyskawicy. Rozpoznanie trwało długo, bo i wystawców było dużo, a podpiętych od samego początku świetnych piw było wystarczająco, by zakręciło mi się w głowie (i to nie od procentów!). Mimo że wypiłem sporo piw, bardzo wieloma zostałem poczęstowany, to nie udało mi się spróbować wszystkich, które mnie ciekawiły. Przepraszam!

Minibrowar Reden

Kolejek nie było, przeogromnych tłumów też nie (plus dla gości, minus dla wystawców), miejsc do siedzenia brakowało, ale nie drastycznie, w drugiej sali było bardzo ciepło, ale i na zewnątrz wieczorami nie było zimno, więc można było się chłodzić. Pod tym względem było idealnie. Znajdująca się na zewnątrz strefa Foodtracków spisała się tak, jak powinna. Langosz był pyszny, kiełbasa z sarenki wyśmienita, a jedynie niemożność płacenia kartą smuciła (problemy pierwszego świata!).

Browar Jana

Szczególnie dobrze wspominam stoisko Browaru Jana, Pinty, Beer Bros. i oczywiście Minibrowaru Reden, który moim skromnym zdaniem rozwalił system. Które piwa szczególnie ciepło zapamiętałem? Wydarzeniem festiwalu były dwa dzikie piwa właśnie z chorzowskiego Redenu - Brett Porzeczka (9/10) i Brett Truskawka (7,5/10). Na tej samej bazie piwa stworzono dwa, fermentujące przez rok dzikusy. Znacznie ciekawszym dla mnie była piątkowa Porzeczka. Duża kwaśność, spora (nieprzesadzona) dzikość i wspaniały aromat i smak porzeczki. Doskonałe połączenie, świetna pijalność, duża rześkość. Moc! Drugiego dnia piwowar Paweł z uśmiechem nalewał Truskawki, która była mniej dzika, mniej kwaśna, ale też baaardzo truskawkowa, co w wyobrażeniu mi się nie składało, ale zagrało świetnie. Wisienką na torcie była (ciągle jeszcze) pierwsza warka Wostoka, którą uważam za najlepszego RISa festiwalu, a próbowałem tych stoutów kilka. Mega gęsty, gładziutki, likierowy, nad wyraz delikatny. Bomba. 9/10. Uzupełnieniem oferty były m.in. Dymy Cwajki, które pokazują jak wiele można wyciągnąć ze "zwykłego" rauchbiera. Fantastycznie ułożona wędzonka, lekkość i pijalność. 7/10.


W Browarze Jana spróbowałem dwóch piw. (Przed)premierowego Pana Grodzina, czyli grodziskiego, który na pewno będzie cieszył wszystkich fanów delikatnej szynkowo-oscypkowej wędzonki. Wodnistość nie był zwyczajowo duża, a i nagazowanie jeszcze nie doszło do oczekiwanego poziomu, więc piło mi się nieźle, ale nie zostanę fanem tych lekkich piw. Fani będą zadowoleni. 7/10. Nie tylko fani będą zadowoleni z Lady M., bo to jedno z największych zaskoczeń in plus. Miętowa IPA brzmiała bowiem ciekawie, ale byłem pewien obaw. Te okazały się płonne - w aromacie dominują świetne cytrusowe chmiele i ziołowy niuans, który w smaku przechodzi w orzeźwiającą miętę - mocną, ale nie dominującą chmielowego charakteru piwa. Gorycz jest odpowiednio zbalansowana z podbudową słodową. Bardzo dobrze! 8/10.


Koniecznie muszę wspomnieć o Browarze Pinta, za kranami której stał piwowar Paweł i polewał piwa, za które jest odpowiedzialny - Table Brett i Brett IPA. Oba były dla mnie nowością, a to drugie nie tylko dla mnie. Table Brett to absolutna rewelacja, którą stawiam na pierwszym miejscu na festiwalu obok piwa z Redenu. Z 9° blg wyciągnąć takie bogactwo to wielka sztuka. Table Brett to piwo ekstremalnie pijalne, któremu dzikie drożdże uczyniły stajnię, a umiarkowana kwaśność orzeźwia. 9/10. Brett IPA to zawodnik większej wagi i większej stajni. Z ledwie 15,1°blg bretty uczyniły 7,9% alkoholu! Piwo świetnie łączy intensywną gorycz i wytrawną niewielką stajnię. Piwo jest przy tym odpowiednio pełne w smaku. 7,5/10. Równie dobra okazała się następna nowość American Black, czyli lekkie american stouty - 12°blg. Intensywne aromatycznie piwo, które bardzo fajnie łączy niuanse palone, czekoladowe i chmielowe (ładna mieszkanka cytrusów, lasu i egzotyki). Plus za lekkość, bo ostatnie piwa w tym stylu jakie piłem, to zawodnicy wagi ciężkiej, które przygniatały goryczą. 7,5/10.

Kraftwerk / Kingpin i Pracownia Piwa / Beer Bros - Smoke on the porter / Beer City

Koniecznie muszę wspomnieć o przepysznym Smoke on the Porter z Beer Bros., z którym nie miałem wcześniej do czynienia i szczerze żałuję. To piwo fantastycznie łączy ciężki (19°) porter, wędzonkę ogniskowo-kiełbaskową i lekkość czarnej herbaty. Pysznie. 8,5/10. Drugim piwem z Beer Bros., które wypiłem, był Panzer Lager. Potężny niczym germański Tygrys (23,3° Plato i 10,7% alkoholu) imperialny lager zwany czasem mózgotrzepem). W ciemno można by rzec, że to barleywine. Słodki, ulepkowy, ciężki, ale też gęsty, całkiem goryczkowy i wspaniale nachmielony nowofalową lupuliną. Zaskoczenie in plus! 7/10. Podaj Cegłę nie udało mi się trafić, ale mam butelkę do domu. Kraftwerkowy Steam Time to ulepszony Gin z poprzedniej edycji SBF, ale po raz kolejny popadł bardziej w przeciętność niż w balans. Wiek pary już minął. 5/10. Premierowy Leo z Beer City bardzo smakował Gosi, a mnie zmęczył i nawet nie wiem czym. Nie pasowała mi wyrastająca ponad miarę podbudowa słodowa, która skojarzyła mi się z czystym zbożem. Zbyt pusto dla mnie. Nijako. 5/10. Kolaboracyjny From Dusk (Pracownia Piwa i Kingpin) to piwo, gdzie doznania aromatyczne najbardziej różniły się od smakowych. Robust porter z imbirem, trawą cytrynową i zestem z limonki pachniał absolutnie rewelacyjnie wszystkim tym właśnie, a w smaku robił się pustawy i nieco zbyt wodnisty, jak na robustową potrzebę. 6,5/10.


Ursa Maior, ciągle jeszcze zbierająca baty za swoje początkowe potknięcia, uradowała mnie angielskim barleywine'em, który jest tak bardzo owocowy, że aż głowa mała. Gęsty, mocny napój pełen jest leśnych jeżyn, borówek, jagód i malin, które uzupełnione są o winogrona i pomarańcze wsparte solidną podbudowo chlebowo-toffi. Moc i świetne piwo. 7,5/10. Żałuję, że nie byłem w stanie sprawdzić wszystkich Chmielarek z Baby Jagi, bo ta na Oktawii była pyyyszna. Wiem, że warto polować na butelki.


Raduga oferowała aż dwa RISy, ale oba mam w domu więc zdecydowałem się m.in. na nowego Kazka. Styl american pale ale zostanie niedługo nowym pilsem. Powoli robi się wszystko, by był jak najbardziej pijalny i zbalansowany, a często bywa po prostu nudny. Ten tu był ok. Tylko ok, choć aromat i smak chmielowy robiły fajne wrażenie. 6/10. Prawdziwym uderzeniem były za to Kawa i Papierosy, pierwsze piwo uwarzone w ramach Cracow Beer Academy (jakże międzynarodowo). Domowy piwowar Tomasz Syguła przeniósł swoją recepturę wraz z PiwoWarownią w Browarze Marysia. Gdy dowiedziałem się, że to tylko 12°blg, byłem w szoku. Jest treściwie do bólu, co jest pewnie zasługą tytoniu w kotle. Poza tym jest mocna nuta wędzona i niuans kawowy. Niuans bo tytoń jednak dominuje smak i aromat. 7/10. Kawa i papierosy otrzymały tytuł najlepszej premiery festiwalu! Browar Szpunt częstował fajnym Wide Tomecat (6,5/10) oraz lepszym white IPA - Nigami i to mi bardziej smakowało. Gorzko, (biał-)owocowo i rześko. 7/10. Leżakowany w beczce po whisky Gravedigger z Brokreacji to bardzo dobry RIS. 8/10. Ich My name is IBU oraz nowiusieńki Fighter to świetne imperialne IPA, przy czym ten drugi jest jednak znacznie lepiej ułożony. 1000 IBU w pierwszym nie robi żadnego wrażenia, choć to piwo dobre (7/10), a premiera okazała się być lepszym double, umiejętniej łączy i tak dużą gorycz ze słodyczą owoców egzotycznych. 7,5/10.


Pięknie zbalansowanym AIPA był Native american z Trzech Kumpli (7/10), a Double PanIPAni rzeczywiście nie jest lepsze niż pierwowzór, ale i tak to bardzo dobre piwo łączące rześkość chmielu i pszeniczne ciało. (7/10). Cajaneiro z Browaru Kingpin mając być session IPA z owocami Caja pudłuje, bowiem przy końcu małej szklaneczki gorycz i wytrawność były już skrajnie męczące, choć przyznam, że początkowo uwiodła mnie grejpfrutowość tego piwa. Za ciężkie. 5,5/10. Grejpruit Berliner z Piwnego Podziemia. Kwaśny jak się patrzy, rześki jak się patrzy, pyszny jak sie pije. 7,5/10. Wtopą festiwalu był Kwiat Paproci z Sobótki Górki. Masło i kibel. Zlew. 2/10. 

Piwo sprawia, że się uśmiechamy!

Festiwal to ludzie, a tych spotkałem i poznałem sporo. Nawet jak kogoś nie rozpoznałem, to ten wciskał mi piwo, bardzo lubię zresztą ten rytuał wymiany "Masz, zobacz, co ja mam". Poza tymi, z którymi rozmawiałem widziałem też wielu stałych bywalców piwnych imprez i twarzy pojawiających się na twarzoksiążkowej stronie Piwnych Podróży. Super!


Bez wątpienia hitem imprezy była promocja Piwa Jopejskiego (55° blg - tak, to prawda!), którą prowadził Kamil z alechanted.pl. O piwie jopejskim, nieco zapomnianym stylu napiszę innym razem, bo próbowałem jakiś czas temu od Kamila właśnie. To niemożliwie gęsty piwny sos sojowy, który najbardziej może kojarzyć się z eisbockiem. Kamil badał reakcje ludzi i uwieczniał je na zdjęciach, a te możecie zobaczyć na jego blogu. Świetna robota Kamil! Wersja z szafranem też urywa.


Piwo stało się uniwersalnym językiem przez te trzy dni. Połączyło Ślązaków i Goroli, młodych i starych, ładnych i pięknych, zwolenników Canona i Nikona, a nawet lagerów i ejli. Świetnym doznaniem było piwo grzybowe! Tak! Z podgrzybkami. Grzybobranie z Browaru Probus to porter z dodatkiem tych zacnych grzybków. Ciekawie uzupełniają smak i ładnie komponują się z lekkim porterem angielskim. 7/10. Zakazane piwo Naughty Nun z Tattooed Beer to bardzo przyjemne imperialne black IPA, które zadaje potężny cios chmielowo-goryczkowy, trafiając na odpowiednią słodową gardę. 7/10. Aficionado z Kingpina zachwyciło nas połączeniem torfowej wędzonki i nut herbacianych, gdyby ostatnich było jeszcze ciut więcej, to nie oceniłbym na "jedyne" 7/10.


W czasie Silesia Beer Fest odbyła się ostatnia bitwa pierwszej rundy Kato Beer Cup. Zgromadziła ponad 120 pijących próbki i oceniających i stała się zwyczajnie wzorem do naśladowania dla innych organizujących takie bitwy w Polsce. Kolejka po żytnie portery ustawiła się ogromna, ale i organizacja była na najwyższym poziomie. O wydarzeniu napiszę wkrótce osobno. Po raz kolejny odbył się też konkurs piw domowych w czterech kategoriach.



Wszystkiego spróbować nie dałem rady, podobnie jak nie dałem rady pojawić się w trzeci dzień. Potrzebowałem nieco regeneracji przez tygodniem, który jest w moim życiu bardzo istotny. Trzy dni byłyby jednak idealne, by na spokojnie spróbować tego wszystkiego. 

Tl;dr Silesia Beer Fest II jest sukcesem z punktu widzenia odwiedzających. Mam nadzieję, że wystawcy mogą powiedzieć to samo, a my będziemy mogli zobaczyć się na SBF III. Trzymam rękę na pulsie!




Zobacz także

8 komentarze

  1. Super fotorelacja :) zdecydowanie SBFII było świetną imprezą nie tylko piwną, ale i towarzyską :)
    co do stworzonej listy: must drink ;P uważam, że osiągnęliśmy całkiem niezły wynik ;P
    najgorszy był zdecydowanie Kwiat Paproci, co do najlepszej premiery muszę to przemyśleć, gdyż w Kawa i papierosy było mi za dużo fajek.. ;)i chyba mój wybór na najlepsze piwo festiwalu bardziej pójdzie w kierunku dzikiego.. czyli Porzeczka z minibrowaru Reden :) na najlepsze wybrałabym, tak jak i Ty, wędzonego, zaskakującego, premierowego Table Brett.. (to jest, to co Gosia lubi najbardziej) :)

    ps. fotki miażdżą :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieliśmy przygodę z grupą lokalnych obywateli Nikiszowca. Tylko drobne na alkohol w kieszeni sprawiły że stali się przyjaciółmi naszymi. Nieciekawa okolica. A festiwal udany, piwa za dużo jak na jedeń dzień. Jedno niedobre, większość fajnych pozycji. No i niestety niektórych piw z moich notatek nie do końca pamiętam :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeej. Jak zobaczyłem zbitą grupę pod kamienicą, to pomyślałem o najgorszym. Lepiej mieć notatki, których się nie pamięta, niż pamiętać, a nie mieć notatek;)

      Usuń
  3. Witam, bardzo fajna impreza; zbyt szybko to minęło i żałuję że nie byłem na pierwszej edycji na Zawodziu. Dla mnie na minus to masakrycznie gorąco w drugiej sali, ale na szczęście chłód na dworze ratował sytuację. Co do piw to b. dobrze wspominam Startera z Trzech Kumpli i festiwalowe piwo z świętochłowickiego Redena.
    pozdrawiam
    artur996

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, zbyyyt szybko. Ale gdyby było dłużej, to bym zbankrutował:P
      Było rzeczywiście parno. Starter jest super. Festiwalowego po kilku nieprzychylnych opiniach nawet nie spróbowałem.

      Usuń
  4. duzy plus dla Pinty za 0.1l/3pln!

    OdpowiedzUsuń
  5. I ja się na foto załapałem!!! A tak na serio, moim zdaniem impreza przednia, doskonałe piwa i naprawdę spora frekwencja. Szkoda, że to właśnie taka a nie inna okolica, bo towarzystwo "ziomusiów" z bramy nie było zbyt sympatyczne.
    Pozdrawiam i do zobaczenia!!! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jeszcze z rozmytym palcem wskazującym na autora zdjęcia.
      Impreza zaiste super. Do zobaczenia!

      Usuń

Obserwatorzy