Wypad na Błatnią

08:00

Plan na pierwszy dzień święta Wielkiej Nocy był prosty, wrzucić piwo do plecaka, wpakować Małego Dziubka na sanki i dociągnąć go spod Klimczoka na Błatnią. Warunki atmosferyczne były iście wiosenne. Mżawka dnia poprzedniego była już wspomnieniem, nisko zawieszone chmury zniknęły i odsłoniły połyskujący w jaskrawym słońcu szczyt Klimczoka, a śniegu wciąż było dużo. Z radością myślałem o piwie, którego napiję się w Schronisku na Błatniej. Wybór padł na dwa, w założeniu bardo dobre, piwa - russian imperial stout z Birbanta, blend piwa leżakowanego w trzech różnych beczkach oraz potężniejszą wersję quadrupla z Szałupiw - Buba Fest. Zapowiadało się srogo!


Trasa zgodnie ze wszelkimi znakami na mapie i ziemi powinna zająć około półtorej godziny w jedną stronę. Początek jest intensywny, bo stromym stokiem trzeba wdrapać się na szczyt Klimczoka, by nieco łagodniejszym zboczem zejść z niego z drugiej strony. Można go ominąć północno-wschodnim zboczem tej góry idąc w stronę Szyndzielni do zwornika szlaków i tam kontynuować omijanie szczytu ruszając w stronę Błatniej. Ale po co? Nawet ciągnąc obciążone sanki po śliskim zboczu byłem w stanie przejść ok. 3/4 podejścia na Klimczok, ale fakt - zmęczyłem się. Widok ze szczytu obejmuje wszystko co na wschód. Od Beskidu Małego do Babiej Góry, Pilska, Skrzyczne na pierwszym planie oraz oczywiście Tatry.

Na ruinach schroniska na Trzech Kopcach

Pierwszym szczytem za Klimczokiem, na który włazimy są efektowne Trzy Kopce (1080 m.n.p.m.). Rozlega się stąd wspaniały widok na niedalekie Skrzyczne, a także wystającą zza niego Babią Górę. W naturalnym punkcie widokowym, nieco na lewo od szlaku znajdują się ruiny schroniska, które powstało w latach 30. ubiegłego wieku. Zbudowane przez Niemca Roberta Urbanke służyło jednak także przyjaźnie traktowanym tam Polakom, w odróżnieniu od schronisk na Klimczoku i Szyndzielni, gdzie gościli głównie Niemcy. Co ciekawe jeszcze w 1944 roku odbyły się tu konspiracyjne Narciarskie Mistrzostwa Śląska. Schronisko nie przetrwało jednak wojny. Początek 1945 roku przeniósł w pobliże linię frontu, a elementy schroniska były wykorzystywane do budowy umocnień i fortyfikacji. Ostatecznie ruiny zostały rozebrane w 1948 roku, a do dziś zostały jedynie murowane fundamenty. 


Dalej szlak biegnie delikatnie opadającą i wznoszącą się granią, szło się bardzo przyjemnie i tylko w okolicach Hordowskiej Polany śnieg na chwilę zniknął. Jeszcze tylko pokonać nam trzeba było Stołów (1035 m.n.p.m.), by rozpocząć schodzenie do niższego szczytu Błatniej. Tam też nie było śniegu. Szczyt ten ma wysokość 917 m.n.p.m. Nie jest to wiele, ale jego dużą zaletą jest panorama, którą można stamtąd podziwiać jest imponująca. Pomijając płaską północ (sztuczny zbiornik Wielka Łąka, Bielsko Biała, jezioro Goczałkowickie i oczywiście wszystko co dalej - w zależności od pogody widać różne kominy śląskich zakładów przemysłowych) widać wszystko od Czantorii, przez Stożek, Baranią po Skrzyczne, plus wystające zza nich szczyty Beskidu Śląsko-Morawskiego. 


Sanki okazały się błogosławieństwem wprost od Zmartwychwstałego, bowiem mam uzasadnioną obawę, że gdyby Mały Dziubek miała sama dokuśtykać do drugiego schroniska, to skończyłoby się atakiem paniki, fochem stulecia, zejściem lawin z pobliskich zbocz oraz transmisją TV z akcji ratowników GOPR, tudzież efektowną interwencją sądu rodzinnego. Może i byłem po całej trasie wykończony, ale dzięki temu (1) piwo smakowało jakby lepiej i (2) mogłem w bardzo stromych miejscach, w których trzyipółletni Mały Dziubek się bał, zjechać na tych sankach ku mej uciesze. Sanki polecam zawsze i każdemu.


W Schronisku PTTK na Błatniej, zwanej także Błotnym, ludzi było dużo. Pisząc o kolejnych beskidzkich schroniskach czuję się niczym - jeśli nie Goebbels - to rasowy niemcofil, bo na każdym kroku wychwalam wkład obywateli naszych zachodnich sąsiadów w rozwój górskiej turystyki. Nie ma tym nic dziwnego - przed II WŚ na terenie ówczesnego województwa śląskiego (np. Bielsko, bo Biała była w sąsiednim województwie krakowskim) nawet do 40% ludności była niemieckojęzyczna. Schronisko na Błatniej zawdzięczamy także Niemcom (tym razem towarzystwo Naturfreunde z Aleksandrowic), którzy wybudowali je w latach 1925-26. Polacy także planowali zbudować tu schronisko, ale im się nie udało... Budynek ucierpiał w czasie wojny, ale jeszcze 1945 został odbudowany przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie. Dziś służy wszystkim miłośnikom wędrówek, a dojść tu można jeszcze z bielskiej Wapienicy, Jaworza i Brennej.


Schronisko w środku robi przyjemne i przytulne wrażenie. To głównie za sprawą wszechobecnego drewna i prostych dodatków. Można z jadalni wyjść prosto na zewnątrz przez uroczy mini balkonik, albo podziwiać południową panoramę przez okna.


W takich warunkach postanowiłem spożyć imperialnego stouta Blended Barrel Aged. Można powiedzieć, że piwo Browaru Birbant ma za sobą mroczną historię. Miało być hitem na Beerweek'u w Krakowie jesienią ubiegłego roku, gdzie jeszcze nie pomieszany występował w trzech odmianach, a każda leżakowana była w beczce po innym alkoholu: rumie, whisky i bourbon. Wtedy spróbowałem odmiany z whisky i łagodnie mówiąc byłem rozczarowany smakiem alkoholu i kleju do tapet. Resztę sobie odpuściłem. Wszystkie trzy odmiany zostały zblendowane i leżakowane kolejne pół roku. Biorąc pod uwagę potencjał i to, co obiecuje, to wciąż zawodzi. Alkohol wciąż jeszcze gryzie, a w połączeniu z potężnymi nutami beczkowymi wcale nie sprawia szlachetnego wrażenia. Jest tu nieco wanilii, czekolady czy palonej kawy. Nie, ja nie mówię, że jest źle, ale osobiście spodziewałem się większego szału. Ten alkohol nigdy nie był dla mnie dyskwalifikujący, a mocne piwo jest szczególnie wskazane przy górskim zmęczeniu. Gdyby jednak pił to na nizinach ktoś nieco bardziej wyczulony na spiryt w piwie, to mógłby się srogo zawieść. Jest nieźle 6/10.


Powrót był nieco bardziej mozolny, bo i ja się zmęczyłem, a i poziom marudzenia Małego Dziubka rósł szybko. Ponownie nie udało mi się wciągnąć sanek na sam szczyt Klimczoka, ale myślę że spokojnie taki wysiłek zastępuje harce w siłowni. Polecam. Na szczycie czekała na nas moja kochana Siostra, która dołączyła do nas maszerując tego dnia z Cygańskiego Lasu w Bielsku-Białej. Tutaj też rozprawiłem się z drugim piwem, które przewidziałem na te dzień. Buba Fest to rasowy klasztorny quadrupel. 25° blg zapewnia niewiarygodną gęstość tego piwa i wpływa też na jego złożoność. Szałpiw przygotował świetne likierowe piwo, w którym pojawiają się czerwone owoce (w tym intensywne wiśnie), leśne owoce, owoce suszone, charakterystyczne nuty belgijskich drożdży i przyprawowa pikantność. Jest mega gęsto i oleiście. To bez wątpienia najlepsze piwo w tym stylu, jakie zostało uwarzone w Polsce i zupełnie nie musimy się go wstydzić nawet w Belgii. 8,5/10. Znak jakości Piwnych Podróży!;)

Zjazd sankami stokiem na Klimczoku był już tylko formalnością, ale tę historię już znacie z poprzedniego wpisu.


Zobacz także

4 komentarze

  1. Tomasz nie kradnij! Gdyby ludzie ze schroniska widzieli Twój składzik szkła.... Pięknie wyglądacie z młodą damą na sankach <3 xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoło w mojej kolekcji już od dawna nie pochodzi z kradzieży. Zamknąłem ten wstydliwy okres i się go nie wypieram... Z grubsza.
      Dziś wiem, że prośbą można uzyskać to samo i niejednokrotnie tak właśnie zdobywałem szkło - szczególnie za granicą (ale nie tylk0).
      Prawda, że ładnie wyglądamy? :P

      Usuń
  2. Tomaszu kiedy wspólny "Piwny Surwiwal" z Kubą Niemcem ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię Kubę, ale to nie o niego mi chodziło z germanofilią ;)
      A pierwszy wspólny survival to pewnie Silesia Beer Fest II ;)

      Usuń

Obserwatorzy