Antwerpia - ciąg dalszy i zakończenie

09:00

w Antwaerps Bierhuyske






Poprzedni wpis był pierwszą częścią wędrówki po Antwerpii. Dziś spaceru ciąg dalszy. Po zwiedzeniu wszystkiego, co było do zwiedzenia przyszedł czas na kolejne wizyty w knajpkach oraz dalsze degustacje. Dziś będzie o barze legendarnym, drugim nie gorszym, lokalnym alkoholu mocnym i wreszcie o tym kocie.


Kolejnym przystankiem był owiany legendą pub Kulminator. Sama nazwa jest już sroga jak rogi Baphometa. Z zewnątrz prezentuje się zwyczajnie. Wnętrze to wąskie, ciągnące się w głąb pomieszczenia wypełnione bibelotami, pamiątkami i birofiliami. Wygląda to bardzo klimatycznie. Tył knajpy jest pod gołym niebem – tam też są jedyne miejsca wolne, też obok (jak sądziłem) lokalsów. 


Myliłem się. Kristof tak radośnie z nimi konwersował, gdyż byli holendrami i wychwytywali i komentowali wzajemnie różnice w języku, którym się posługiwali – choć w obu przypadkach był to niderlandzki. Z zadumy wyrwało mnie nagłe swojskie na zdrowie! - jeden z nich był kilkadziesiąt lat temu w Warszawie i tyle właśnie pamięta. Kulminator słynie z wyboru piw i gdy przeglądałem przepastne menu oczy wychodziły mi z orbit. Spora część piw dostępnych jest w bardzo wielu rocznikach, często zamierzchłych – Chimay z 1982 r. - 25 euro.


Dla wnikliwych i majętnych smakoszy to prawdziwy raj. Tych piw jest tam od groma i chciałbym zamieszkać w piwniczce. Kulminator to świetne i bardzo przyjazne miejsce.

Do degustacji wybrałem piwo Echt Diesterse Beker 9° z Brouwerij Montaigu. Nie mam jasności, co to za browar, bo informacje są bardzo skąpe, a strona nie działa. Fakt jest taki, że część piw jest warzona kontraktowo – w tym i to właśnie, które powstaje w browarze ’t Hofbrouwerijke. Piwo jest określane jako tradycyjne ale i powstaje na wzór historycznego stylu Diest. To odtworzenie cechuje się tym, że powstaje w 100% z tradycyjne słodowanego zboża (czyli suszonego na podłogach) i jest single hopem przyprawionym chmielem Hellertau. Piwo jest jasnopomarańczowe i zwieńczone niewielką, ale lepką pianką. Pachnie bardzo słodko i ciasteczkowo. Profil jest wybitnie zbożowy. Smakuje miodem, biszkoptami i słodem. Jest słodkie i w konsystencji przypomina wino. 9% alkoholu pozostało elegancko schowane, dzięki czemu piwo piło mi się bardzo dobrze.


Zanim przejdę do ostatniej knajpy, w której byłem w Antwerpii, koniecznie muszę wspomnieć o bardzo popularnym we Flandrii (a także Holandii) trunku – genever (czyt. dżeniwer). To mocniejszy i gęstszy protoplasta ginu. Jest produkowany z melasy z dodatkiem szyszek jałowca. Jest neutralny w smaku jak wódka, ale ma mocny posmak jałowca. Mi bardzo przypomina naszą śliwowicę. Jest pierońsko mocny, bo czysty miał jakieś 50% alkoholu. Jest cała masa smakowych odmian genevera. Katarzyna dostała wersję z marakują, w której ja się zakochałem. Była nieco słabsza i weszła jak złoto. W Antwerpii Kristof zaprowadził nas do baru, gdzie polewali tylko ten trunek, a naprzeciwko był monopolowy, gdzie dostępnych było ponad 200 rodzajów genevera!


Ostatnio przystankiem był zlokalizowany w pobliżu Grote Markt ’t Antwaerps Bierhuyske. To malutki, ale niezwykle klimatyczny lokalik.


Składa się właściwie z jednego wąskiego pomieszczenia, gdzie z jednej strony jest bar, naprzeciwko stoliki i jeszcze kilka stolików w głębi. 


No ale wybór piwa jest ogromny. Bierhuyske jest urządzone jak większość fajnych pubów – masa gadżetów piwnych, wielka lodówka z piwem, chmiel zwisający z sufitu, cała gama szkieł do wyboru a wisienką na torcie jest kran w toaletowej umywalce stylizowany i działający jak kij do nalewania piwa. Tutaj piłem opisywane już wcześniej Black in Japan z Brasserie de la Senne.


Nie zaliczyłem jeszcze jednej knajpy, na której mi bardzo zależało – Bier Central w pobliżu dworca, więc koniecznie będę musiał tam wrócić. Fajna była Antwerpia, choć zupełnie się tego nie spodziewałem.

To nie był jeszcze koniec piwnej podróży, bowiem wciąż miałem jeszcze w pamięci zaproszenie do piwniczki Kristofa, w której zgromadził on całą gamę różnych trapistów z jego ulubionym, choć już nie trapistowskim St. Bernardus Abt 12, które nakazał mi wypić i piwo z jego rodzinnego miasta – Lochristi.

 
Na początek wybrałem właśnie Gageleer, gdyż ten mocniejszy mógłby mnie zabić (i zrobił to, tylko za chwilę). Gegeleer z browaru De Proefbrouwerij to tradycyjny gruit, do którego dodawane są aromatyczne liście i kwiaty Woskownicy Europejskiej, które były używane w piwowarstwie w średniowieczu. Piwo to powstaje tylko ze składników organicznych. Gegeleer zawiera 7,5% alkoholu, jest intensywnie żółte i lekko zamglone. Aromat jest słodowy, troszkę jakby pszeniczny z wyraźną ziołowością i owocami w tle. W smaku piwo jest słodkie, lekko pikantne – pewnie także od alkoholu, bardzo ziołowe. Nie jest to coś, co bym chciał bardzo często powtarzać, ale na tyle nietypowe, że warte spróbowania.

 
Na koniec i mocne dobranoc St. Bernardus Abt 12 czyli quadruple z St. Bernardus Brouwerij, który niegdyś warzył piwo dla klasztoru Westvletteren i na tym piwie właśnie bazuje obecna receptura. Abt 12 to bez wątpienia jeden z najlepszych quadrupli na świecie. Jest bardzo ciemnobrązowe i buduje się na nim ogromna kremowa piana. Pachnie wszystkim czym powinno pachnieć bardzo dobre piwo belgijskie – zbożowa słodowość, ciemny chleb, gorzka czekolada, rodzynki i inne suszone owoce, wyraźny banan. Bardzo złożony... Smak to także poezja. Gęsty, zbity, potężny. Alkohol z niego wychodzi, a jakże – wszak jest go 10%, ale przy tym wszystkim, co tam się dzieje zupełnie nie przeszkadza. Mocno słodowe z goryczą dopiero w posmaku, z suszoną śliwką, orzechami, wiśniami, nutą karmelu i muśnięciem wanilii. Dla mnie bomba, ale to mój ulubiony styl piwny. Wspaniałe piwo na wieczorną degustację.

W czasie picia obu piw towarzyszyło mi nieustanne mruczenie kota współlokatorki Kristofa, które bardziej przypomniało pracująca non-stop kosiarkę do trawy. Bardzo radosne i towarzyskie zwierze pewnie nie dałoby mi usnąć, ale ilość piw zrobiła swoje i obudziłem się kolejnego dnia, gdy trzeba było opuścić Antwerpię.

Zobacz także

3 komentarze

  1. Witam :)
    fajny opis :)
    Mam pytanko: Czy w tym Kulminatorze mieli inne stare piwa poza chimayami ? Jesli tak to jakie ?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam było tak wiele różnych piw w tak wielu rocznikach, że nie chcę Cie okłamać konkretną nazwą. Na pewno wszystkie piwa trapistów były z przeróżnych roczników. To menu w koszulkach foliowych było grube jak kłamstwa smoleńskie.

      Usuń
  2. świetna relacja :) pozazdrościć takich piwnych spacerów :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy